poniedziałek, 3 marca 2014

Witaj w klubie (2013)

Dzisiaj w nocy mieliśmy ceremonię wręczenia Oscarów. I gdy piszę ten tekst, jestem po obejrzeniu filmu "Witaj w klubie", który zgarnął trzy statuetki: za rolę męską pierwszoplanową (Matthew McConaughey), rolę męską drugoplanową (Jared Leto) oraz za najlepszą charakteryzację. Czy słusznie? Ja osobiście uważam, że tak, przy czym w ostatniej kategorii mam pewne wątpliwości, ale o tym za moment.
Źródło: filmweb.pl
Akcja filmu rozpoczyna się w roku 1985. Ron Woodroof, miejscowy elektryk i jeździec rodeo z Teksasu przypadkowo, mając wypadek przy pracy, dowiaduje się, że jest nosicielem wirusa HIV i zostało mu 30 dni życia. Wkrótce dowiaduje się o eksperymentalnej terapii lekiem AZT, co do którego lekarka, która pomaga Ronowi, ma wątpliwości, lecz zdobywa on ten lek nielegalnie. Niestety, czuje się po nim coraz gorzej. Niedługo potem udaje się do Meksyku, do lekarza, który stracił licencję. Lekarz ten mówi mu o tym, że lek AZT jest toksyczny i tak naprawdę wyniszcza organizm, lecz koncerny farmaceutyczne chcą na nim zarobić. Zamiast tego proponuje mu inną terapię, która przynosi lepsze skutki. Ron postanawia wrócić do USA i wraz z transwestytą Rayonem zakłada tytułowy klub, w którym nielegalnie sprzedaje leki, na które nie wydał pozwolenia urząd ds. żywności i leków. Płacąc niewielką składkę, członkowie klubu mogą zdobyć leki, które pomagają im w walce z wirusem HIV.

Moje pierwsze skojarzenia przy filmie to "Filadelfia" z Tomem Hanksem. Ciekawie wyglądają oba filmy skonfrontowane ze sobą. Podejmują temat ciężkiej choroby, jaką jest AIDS, lecz w zupełnie inny sposób. Niedawno przeczytałam opinie, jakoby "Filadelfia" była filmem słabym, a Hanks dostał Oscara za poświęcenie się dla roli.

Mi osobiście się podobała, i warto też patrzeć na ten film z perspektywy czasu. "Filadelfia" powstała na początku lat 90. ubiegłego wieku, w czasach, kiedy temat HIV/AIDS był tematem tabu, krążyło wokół niego wiele mitów, niesprawdzonych informacji, a przede wszystkim powszechna była nietolerancja dla osób cierpiących na tę chorobę. Dlatego był to odważny krok, aby zacząć mówić o tym głośno. Dziś już wiadomo, że ta choroba dotyczy nie tylko homoseksualistów czy narkomanów. "Witaj w klubie" opowiada właśnie mniej więcej o tych samych czasach, kiedy HIV/AIDS było dla społeczeństwa wielką niewiadomą. Ludzie bali się kontaktów z takimi osobami i to widać. Ron z dnia na dzień zostaje odrzucony przez dawnych znajomych, ponieważ zaczynają myśleć, że jest homoseksualistą - choć Ron już w szpitalu, kiedy tylko się dowiaduje o chorobie, zastrzega, że nie bierze przecież narkotyków ani nie jest gejem (choć później przypomina sobie, że uprawiał seks bez zabezpieczeń z prostytutką).

Przede wszystkim właśnie na film składa się w tym momencie gra aktorska. Matthew McConaughey wiele poświęcił dla tej roli - schudł, dał się odpowiednio ucharakteryzować, by właśnie pokazać typowego "red necka", takiego "buraka z prowincji", który jest wrogo nastawiony do wszystkiego, co obce. Z czasem choroba wiele w nim zmienia. Nie tylko fizycznie (co widzimy stopniowo), ale i psychicznie. Ron zaczyna być bardziej otwarty na ludzi. Zaprzyjaźnia się z transwestytą Rayonem, co wcześniej było dla niego nie do pomyślenia. Zaczyna pomagać innym ludziom, dowiadywać się czegoś o świecie, a także zaczyna domagać się swoich praw do takiego leczenia, jakie mu odpowiada, a nie do takiego, do którego zmuszają go lekarze. Jest to postać dynamiczna, choć Ron chce żyć pełnią życia i nie rezygnuje z rodeo. Również Oscar dla Jareda Leto jest w pełni zasłużony - świetnie się wczuł w postać transwestyty, nawet zachowywał się jak kobieta - co nie jest łatwe dla aktora, jak podejrzewam. Momentami Rayon dodaje nieco humoru opowieści, ale generalnie jest on świetnym supportem - tak dokładnie wyobrażam sobie rolę drugoplanową (nawet jeśli momentami przebijał główną postać), bo nie jest go ani za dużo, ani za mało.

Mam trochę kontrowersji, co do tej charakteryzacji, a to dlatego, że "Witaj w klubie" miał sztuczną konkurencję, nie oszukujmy się. Praktycznie kategoria charakteryzacja jest dla mnie jedynym nieporozumieniem w nominacjach (naprawdę? Jackass i "Jeździec znikąd"?), dlatego nie wiem, czy gdyby taki "Hobbit" był również nominowany, to czy film "Witaj w klubie" wygrałby w tej kategorii. Owszem, Jared Leto był świetnie ucharakteryzowany, ale to nie jest pierwszy mężczyzna, który gra transwestytę (chociażby warto zajrzeć do mojej recenzji filmu "Dziewczyna żołnierza" - Lee Pace też sobie świetnie poradził, a miał 24 lata, a nie 42, jak Jared). Ale to jest w zasadzie moja jedyna uwaga, co do filmu. Muzyka może jakoś się nie wyróżnia, ale za dźwięk jest świetny, zdjęcia też mi się podobały. Jednak tak, jak wspomniałam - ten film tworzą wspaniałe kreacje aktorskie.

Moim zdaniem warto obejrzeć film "Witaj w klubie", chociażby po to, żeby na własnej skórze się przekonać, czy Matthew McConaughey i Jared Leto zasłużyli na Oscary w swoich kategoriach. Bo ja uważam, że tak. Temat jest dość trudny i też myślę, że ciężko film zrozumieć, nie znając kontekstu społecznego (lata 80. jako początek rozwoju AIDS to był ciężki czas dla tych osób), ale i takie filmy są potrzebne. Dlatego moja ocena to 8,5/10, czyli bardzo dobry z plusem
Share:
Lokalizacja: Zielona Góra, Polska

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz