poniedziałek, 9 grudnia 2013

J.R.R. Tolkien - Silmarillion (1977)

Hmm. I mam dużą zagwozdkę, a jestem świeżo po przeczytaniu tegoż dzieła. Tolkien uważał Silmarillion za swoje najważniejsze dzieło, ważniejsze od Władcy Pierścieni, a już na pewno ważniejsze od Hobbita. I może miał rację, bo Hobbit i Władca Pierścieni opowiadają tylko drobne wycinki z obszernej historii Śródziemia, bogatej w ciekawe wydarzenia, nie tylko takie jak Bitwa Pięciu Armii czy Wojna o Pierścień. 
Źródło: blogspot.com
Nie wiedziałam, czy pisać, czy będą spoilery w tej recenzji. Doszłam do wniosku, że jednak nie, bo szczerze, ciężko jest mi to streścić. Ciężko też cokolwiek zaspoilerować, po prostu trzeba to przeczytać. Chociażby jako ważny wstęp do Władcy Pierścieni, czy jeśli mówimy o filmowym Hobbicie - to część wątków jest właśnie wyjaśniona w Silmarillionie, a nie jak twierdzą niektórzy - dodane bezmyślnie przez Petera Jacksona.

Silmarillion to ogólnie rzec biorąc - historia Śródziemia opowiedziana do momentu, kiedy zaczynają się wydarzenia znane z Hobbita. W każdym razie podczas czytania, zwłaszcza początkowych rozdziałów, miałam mocne skojarzenia z mitologią grecką i Biblią. I chyba najłatwiej opisywać Silmarillion właśnie porównując go do tychże dzieł. Marzeniem Tolkiena było bowiem stworzenie czegoś na wzór mitologii. Ale czy mu się to udało? Książka jest właściwie zbiorem opowiadań o Śródziemiu i jego historii. Zaczyna się od mitu kosmogonicznego, czyli od opisu stworzenia świata przez Eru Iluvatara (który budzi skojarzenia z Bogiem chrześcijańskim), a jego pomocnikami byli Ainurowie, do których należeli Valarowie (wyżsi rangą, oni z kolei przypominają bogów z mitologii greckiej) i Majarowie (niżsi rangą, przypominają raczej aniołów). Oczywiście ciężko by było, gdyby nie istniał antagonista, więc mamy takowego od początku - Melkora, zwanego później Morgothem, który zbuntował się, dowiadując się o zamiarach Iluvatara, który chciał stworzyć swoje Dzieci (Elfów i Ludzi). Hmm, Lucyfer, bunt aniołów mówi coś komuś? Melkor i jego postępki są w zasadzie przyczyną wszystkich późniejszych wydarzeń opisanych w książce. Tytuł zaś pochodzi od Silmarili, trzech klejnotów stworzonych przez Elfa Feanora, które miały odzwierciedlać światło pochodzące od Valarów.

I powiedzmy, że to jest streszczenie. Tak naprawdę każdy rozdział można traktować oddzielnie, każdy się różni w jakiś sposób. Mi osobiście podobała się historia o Berenie i Luthien, która bardzo przypominała baśń (choć sama Luthien mnie bardzo irytowała, ale dojdę do pewnych rzeczy przy opisie wad książki, a tych trochę jest) oraz opowieść o dzieciach Hurina (bardzo tragiczna, lecz ciekawa, całkiem niedawno syn Tolkiena wydał tę historię jako oddzielną książkę, tutaj mamy jakby streszczenie, które jest rozszerzone z kolei w "Niedokończonych opowieściach"). Właściwie większość z tych historii to bardzo mroczne opowieści, które są jak dla mnie alegorią walki dobra ze złem. I choć większość historii zdaje się beznadziejna, pokazuje (podobnie jak mitologia grecka), że nie ma sensu walczyć z przeznaczeniem, to pod koniec wiemy, że dobro ostatecznie triumfuje. Mimo wszystko bohaterowie są kompletnie inni niż ci, których znamy z Władcy Pierścieni, czy z Hobbita.

Głównymi bohaterami są przede wszystkim Elfy. Sam Tolkien przyznaje, że jest to opowieść o Elfach, nie o Ludziach, Krasnoludach czy innych rasach, choć stanowią one ważne (?) tło. I tu pojawia się rzecz, która mnie irytuje w pisaninie Tolkiena. Brak konsekwencji czy częste zmiany zdania. Utrudnia to zadanie nawet największym fanom, bo przez to na dobrą sprawę nie wiemy, co jest kanonem w historii Śródziemia, a co nie (chociażby taka drobnostka, jak to, że Tolkien wspomina w Silmarillionie, że Bilbo uciekał przed orkami, a w Hobbicie mamy goblinów). Elfy są moim zdaniem największym problemem. Tolkien uparł się, że to były "najwspanialsze, najpiękniejsze i najmądrzejsze istoty w Śródziemiu", a wiele historii pokazuje coś całkowicie przeciwnego. Zresztą, opisywanie na jedno kopyto (każdy Elf był "najpiękniejszy") nie ułatwia sprawy. Elfy zostały wyidealizowane do bólu, ale największą bolączką jest dla mnie to, że są one właściwie nieśmiertelne, nie starzeją się, umierają jedynie w wyniku morderstwa czy wypadku, ale też z powodu złamanego serca. Opisywanie postaci nieśmiertelnych zawsze rodzi pewne pytania natury logicznej. Te, które za chwilę wymienię, to tylko niektóre, jakie mnie trapiły. Jeśli Elfy są nieśmiertelne, nie starzeją się, to po co w ogóle wiążą się i się rozmnażają? Lub na odwrót: dlaczego nie mają dużo potomstwa, skoro im śmierć tak łatwo nie grozi? Jako gatunek przecież mogliby podbić spokojnie całe Śródziemie samym rozmnażaniem się. Jaki jest w ogóle sens istnienia Elfów? Jeśli Arda miała być stworzona dla nich, dlaczego wracali do Valinoru, by mieszkać z Valarami? Jeśli są takie mądre i mają przewodzić innym rasom tego świata, dlaczego z tego nie korzystają, tylko żyją sobie oderwane od rzeczywistości i nie obchodzą ich sprawy tego świata, zwłaszcza gdy wiedzą, że zło czai się tuż obok? (Mam wrażenie, że wszystkie Elfki tylko śpiewały i nic więcej.) Dlaczego zostały ukarane za próbę naprawy tego świata?

Szczerze mówiąc, Elfy były ulubioną rasą Tolkiena, to widać. Lecz opisywał je tak, że przyniosło to odwrotny skutek - wiem, że nie tylko ja nie znoszę Elfów (poza kilkoma wyjątkami). Są patetyczne i wyidealizowane. Nawet jeśli one mają wady, to są one dodane "przez kogoś" (czyli np. zło sprawiło, że dany Elf stał się zły, zabieg dosyć baśniowy). Znacznie bardziej podobali mi się Ludzie, czy Krasnoludowie. Ci drudzy pomijani przez Tolkiena, a to prosta, dość sympatyczna rasa, choć nie wolna od wad. Podobnie i Ludzie, którzy w większości nie przypominają w niczym walecznego Aragorna. Trapią ich różne namiętności, są różni, często słabi. Wolę po prostu postacie, które mają naturalne wady, a nie są wyidealizowane w żaden sposób. Inny problem to określone prawa, nadane przez Iluvatara, a jednak w prawie każdej opowieści znajduje się jakiś wyjątek od reguły (np. Elf, który rezygnuje z nieśmiertelności). To już lepiej było to przedstawione nawet w Biblii, gdzie jest powiedziane, że prawa nie są jakąś magią, których nie można złamać. Można, ale są tego konsekwencje. Sami Valarowie, kiedy w myślach porównuję ich z bogami greckimi, również nie przypadają mi do gustu (z wyjątkiem Aulego, twórcy Krasnoludów i Ulmo, który władał wodami i miał wszystko gdzieś), ponieważ niby mają boską moc, a z niej nie korzystają i nie mogą (a raczej nie chcą) walczyć ze złem, którego nie rozumieją. Bogowie greccy byli jednak bardziej ludzcy, mieli swoje wady, ale to po prostu odzwierciedlało sposób myślenia starożytnych Greków, gdzie dla nich bogowie byli blisko tego świata, byli jego częścią, a nie byli odseparowani.

Moją bolączką w pisaninie Tolkiena są kobiety. Ktoś kiedyś policzył, że ogólnie kobiety w dziełach Tolkiena stanowią 17% bohaterów wymienionych z imienia. Zdecydowanie za mało, z perspektywy współczesnego czytelnika. Zwłaszcza, że większość z nich ma ograniczone role. I również w ich przypadku pojawia się sprzeczność - niby Tolkien uważał, że np. społeczeństwo Elfów jest równe i nie patrzy na płeć, kobiety też są np. żołnierzami, to jednak nie mamy zbyt wiele opisanych kobiet. Najczęściej są to żony, księżniczki, królowe, które tylko czekają na ukochanych, a jeśli biorą sprawy w swoje ręce, to nie kończy się to dobrze (jak w przypadku Nienor). Wszystkie są pięknie, pięknie śpiewają i są właściwie tylko dodatkiem. Niestety.

Od strony technicznej... Ja mam znowu wrażenie, że Tolkien pisze bardzo chaotycznie. Nie jestem nieuważnym czytelnikiem, a zauważam, że bardzo łatwo można się pogubić, ponieważ przypomina to momentami "pisanie na kolanie". Na przykład: dana postać była synem/córką tego i tego, który to był synem tego i tego... A i jeszcze była jedna postać. Wprowadzanie postaci nie należy do najsilniejszych stron Tolkiena, bo niektóre pojawiają się "znikąd", a autor oczekuje, że czytelnik doskonale wie, co to za postać, nawet jak była wcześniej wspomniana tylko raz. Otóż nie, ja przykładowo musiałam się wracać. To samo było przy "Niedokończonych Opowieściach", a nawet przy "Hobbicie". Ale są też zalety. Nie można odmówić Tolkienowi tego, że był świetnym lingwistą, miał wielki talent, o czym świadczy wymyślenie i opracowanie kilku języków, jak sindariński (odmiana elfickiego), czy Khuzdul (krasnoludzki). Niektóre nazwy, choć skomplikowane, świadczą o dużej znajomości zasad językowych. Z kulturą jest nieco gorzej, ale nie można mieć wszystkiego.

Wydanie, jakie czytałam, to wydanie uzupełnione z ilustracjami Teda Nasmitha. Bardzo ładne wydanie z wydawnictwa Amber, ilustracje świetnie oddają klimat i wydarzenia przedstawione w Silmarillionie. Mapki, drzewa genealogiczne i indeksy są dobrymi uzupełnieniami, pomagającymi Czytelnikowi w uporządkowaniu sobie wszystkiego.

I mimo tylu narzekań muszę powiedzieć, że generalnie mi się to podobało. Po prostu nie jest tak, że wychwalam Tolkiena, nie uważam, że jego dzieła to... Nie wiem, druga Biblia, że nie można złego słowa powiedzieć. Niestety, wady są, nie potrafię spojrzeć na nie bezkrytycznie. Po prostu Tolkien miał genialny pomysł na Śródziemie i jego historię, ale przedstawienie tego świata nie jest do końca logiczne, dlatego też uważam, że nie zawsze jest sens, żeby trzymać się ściśle kanonu, zwłaszcza przy pisaniu fanfików do tego świata. Mimo wszystko Tolkien to prekursor fantasy. Silmarillion wlicza się już do klasyki i jeśli chce się całkowicie zrozumieć Władcę Pierścieni chociażby, lepiej najpierw przeczytać Silmarillion. Choć właśnie do nadrobienia z tych głównych dzieł został mi właśnie Władca Pierścieni (książka, nie film). Moja ocena to generalnie 6,5-7/10, czyli dobry z małym minusem.

PS. Chyba grudzień upłynie pod znakiem Tolkiena, ponieważ mam zamiar zrecenzować rozszerzone wydanie Hobbita: Niezwykłej Podróży i film Hobbit: Pustkowie Smauga. :)
Share:
Lokalizacja: Zielona Góra, Polska

2 komentarze :

  1. Świetna recenzja, mam bardzo podobne spostrzeżenia do Twoich, dodałbym jeszcze nadawanie wielu "imion" postaciom, tu ktoś jest nazywany tak, tam inaczej ostatecznie to ja już nie wiem jak mam go zapamiętywać z konieczności trzeba wszystkie...

    Natomiast z Elfami pełna zgoda, krasnoludy też dla mnie są odstawione na boczny tor a szkoda. Natomiast cała książka wciąga dopiero po przebrnięciu sporego kawałka.

    Super że jest też hobbit bo to moja kolejna lektura :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dlatego bez jakichś indeksów czy drzew genealogicznych ciężko to czytać. A dodatkowo przydomki, imione ojcowskie, czy te nadawane przez matkę nie ułatwiają sprawy.
      No, przy Hobbicie możesz się lekko zdziwić, bo jest napisany w nieco innym stylu, bardziej przystępnym dla dzieci.

      Usuń