Czasami zdarza się tak, że pójdę na jakiś film, nie planując tego dużo wcześniej. Ogólnie miałam zamiar obejrzeć "Kapitana Amerykę", ale nie wiedziałam, kiedy to nastąpi. Ostatecznie wypadło w dniu premiery. I ogólnie moje wrażenie... Jest bardzo dobre. Jeśli chcecie mieć dobrą rozrywkę, to krótko mówiąc: Marvel was nie zawiedzie. Choć ja do ogromnych fanów Marvela i ich bohaterów nie należę (patrzę po prostu z punktu widzenia czysto rozrywkowego), to nie mogę powiedzieć, że film był zły, bo byłoby to kłamstwo. Recenzję postaram się napisać bez większych spoilerów, choć sam opis fabuły może będzie bardzo krótki właśnie z tego powodu.
Ale o czym jest film? Akcja dzieje się jakiś czas po zakończeniu Avengersów, współcześnie (choć zaawansowana technologia jest jak z przyszłości). Steve Rogers powoli próbuje się przystosować do nowej rzeczywistości, po tym jak go rozmrożono. Jednocześnie współpracuje z agencją S.H.I.E.L.D., dowodzonej przez Nicka Fury'ego, znanego nam z Avengersów. Steve (jako Kapitan Ameryka oczywiście) wraz z Czarną Wdową (czyli Nataszą Romanoff) dostają misję odbicia statku należącego do S.H.I.E.L.D. Wkrótce się okazuje, że sprawa ze statkiem jest przykrywką dla o wiele grubszej sprawy, którą starają się rozwikłać Steve, Natasza oraz ich nowy znajomy Sam (czyli Falcon).
Źródło: filmweb.pl |
I może zacznę od wad, bo tych jest mniej. Pierwszą zasadniczą wadą jest sprawa tytuł vs. film. Owszem, wątek tytułowego Zimowego Żołnierza jest ważny, jest istotny, jest też ciekawy, jednak jest tylko jednym z wątków tego filmu, jest jakby częścią składową, a co najważniejsze, sam Żołnierz (i tu lekki spoiler) nie jest głównym antagonistą, jak to próbowano uchwycić w trailerze, czy w innych materiałach promocyjnych. Dla mnie lepiej byłoby to nazwać po prostu "Kapitan Ameryka 2". Zwłaszcza, że film sam w sobie promowany jest jako wstęp do "Avengers 2" (i coś w tym jest, ale wrócę jeszcze do tego). Drugą, i ostatnią wadą jest to, że znowu jest to film, który tworzą postacie drugoplanowe, takie jak Czarna Wdowa, Nick Fury, Falcon. Nie jestem wielką fanką Steve'a Rogersa i głównie przez to pierwsza część Kapitana Ameryki średnio mi się podobała. Steve sam w sobie potrafi być nieco irytujący, wyidealizowany, a dodatkowo często działa zbyt emocjonalnie, a nie rozsądnie. Owszem, jego wrażliwość i gotowość do poświęceń była czymś ważnym (w końcu gdyby nie to, nie wybraliby go do eksperymentu), ale momentami jest pełna niezdrowego wręcz patosu (dlatego dla rozluźnienia po jednym z monologów Steve'a Sam zapytał, czy wziął to z Internetu, czyli mieliśmy comic relief). Rozumiem, że Kapitan Ameryka był stworzony także w celach propagandowych, powstał też w czasach, kiedy superbohaterowie byli ogólnie wyidealizowani, ale jednak... Uważam, że czasy się zmieniły i bohaterowie powinni się wykazywać czymś jeszcze. Oczywiście bez przeginania, żeby nie byli antybohaterami, ale skoro Steve żyje w czasach współczesnych, a wyznaje wartości z lat 40. XX wieku, to coś tu zgrzyta. Choć jest też swoistą zaletą, ale o tym za chwilę.
No, to po marudzeniu pora na zalety, a tych jest całe mnóstwo. Po pierwsze - fabuła. Plot twist goni plot twist. Były owszem momenty przewidywalne, ale jednak film był bardziej intrygujący, niż się spodziewałam. Niemal do końca trzyma w napięciu i niemal do końca zastanawiałam się, do czego to wszystko zmierza. Jeśli ktoś lubi także filmy sensacyjne w połączeniu ze spiskami (dlatego też uważam, że spiskowe teorie dziejów to bajki, które fajnie się prezentują w filmach, ale nijak mają się do rzeczywistości), to naprawdę polecam ten film. Pierwsza część bowiem była dla mnie... Dość łopatologiczna. Ale nic dziwnego, skoro przedstawiała historię z tych pierwszych komiksów - to na usprawiedliwienie. Ale właśnie "Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz" nadrabia fabułą, która nie jest skomplikowana, ale też nie jest naiwna, czy przewidywalna w 100%. I tego oczekuję po filmach rozrywkowych. Postacie drugoplanowe. Jak narzekałam na Steve'a, tak nie mam prawa narzekać na resztę postaci - a to głównie dlatego, że dzięki nim film jest ciekawy. Nie są one jednoznaczne, momentami też ciężko powiedzieć, kto tu jest do końca dobry, a kto jest zły. I to jest świetne! W pamięć zapadają Scarlett Johansson jako Czarna Wdowa i Samuel L. Jackson jako Nick Fury. Agentka Romanoff jest dobrą postacią kobiecą. Można o niej powiedzieć, że jest "badass". Jest też piękna, ale to nie jej uroda jest głównym atutem, a jej spryt oraz waleczność. Początkowo mnie dziwiło, że Czarna Wdowa pyta Steve'a o to, czy się z kimś umawia, bo zastanawiałam się, czy to jest ta sama Scarlett Johansson, która sprzeciwiała się seksizmowi w mediach. Ale jednak potem takie teksty nie przeszkadzają, raczej są na rozluźnienie, a postać jest wręcz genialna. Tak więc postacie, a także gra aktorska są bez zarzutu. Co dalej? Akcja oczywiście. Same sceny akcji prezentują się świetnie, a to zasługa technik (i chyba się słuchają Douga Walkera, bo mamy coraz mniej "trzęsącej się kamery"). Jeśli ktoś lubi pościgi, "strzelanki", sceny walki - to również jest film dla niego. I ostatnia rzecz - drobne scenki, takie swoiste smaczki. Oczywiście pojawia się gościnnie Stan Lee, na samym początku uśmiechnęłam się, gdy widziałam listę "do zobaczenia" Steve'a (m.in. były tam Gwiezdne Wojny, czekam, aż ktoś zrobi screena z tym), czy także właśnie takie wątpliwości Steve'a z powodu braku przystosowania się do współczesnych czasów (choć idzie mu całkiem nieźle), a także wzmianka o Iron Manie. Dodatkowo po napisach końcowych są dwie sceny, z tego, co się dowiedziałam. Zanim obejrzałam film, nie wiedziałam, więc widziałam tylko jedną, która właśnie moim zdaniem jest swoistą zapowiedzią kontynuacji Avengersów.
Z paru rzeczy technicznych - byłam na filmie z dubbingiem, (nie)stety. Tu już mogę mieć pretensje tylko do mojego kina, że napisy będą tak późno (bo o 20:45), więc z braku laku... Lecz mam zasadę, że nigdy nie oceniam filmu po dubbingu, a jako oddzielny twór. I nie wypada aż tak koszmarnie, idzie się przyzwyczaić, choć jednak wolę oryginalne głosy (mam nadzieję, że obejrzę jeszcze raz w oryginale). Choć przyznaję, że polityka Disneya o dubbingowaniu ich filmów jest dziwna, a to dlatego, że trochę jakby robiona na ślepo i przez to zapędzili się w kozi róg. Filmy Marvela nie są bowiem skierowane do dzieci. Jeśli już, to są to filmy dla młodzieży gimnazjalnej wzwyż, a takie dzieciaki już umieją czytać szybko napisy. Ale to już... No na to nie mamy wpływu.
Podsumowując: "Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz" to rozrywka na najwyższym poziomie, ale właśnie temu kino służy - rozrywce. Dla mnie film o wiele lepszy niż pierwsza część, a momentami podobał mi się bardziej, niż Avengersi. Dlatego, jeśli ktoś może, to niech obejrzy w kinie - takie filmy się lepiej ogląda na dużym ekranie. Polecam. A moja ocena to 8/10, czyli bardzo dobry (i to bez żadnego naciągania).
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz