Właśnie skończyłam czytać książkę, dzięki której miałam okazję zapoznać się z twórczością Williama Whartona. Nazwisko tego dość popularnego autora w Polsce miałam okazję usłyszeć już jakieś 10 lat temu - moja siostra na studiach zaczytywała się w jego książkach. I przyznaję, że po tytule "Tato" mam ochotę na więcej. Mało jest bowiem książek, które traktują o zwykłych sprawach ludzkiej egzystencji w tak niezwykły sposób. I choć minęło ponad 30 lat od oryginalnego wydania, to ta książka nie straciła na swojej aktualności.
Źródło: blogspot.com |
Przyznam dodatkowo, że książka zrobiła na mnie duże wrażenie z przyczyn osobistych - ostatnio w mojej rodzinie miała miejsce podobna sytuacja. I choć akcja książki toczy się w roku 1977, to jednak nie straciła ona na swoim znaczeniu, wręcz przeciwnie. Obawiam się, że problem w niej opisany (czyli problem opieki dorosłych dzieci nad starszymi rodzicami) będzie coraz powszechniejszy, chociażby z tego powodu, że społeczeństwo się starzeje. I też trzeba przyznać, że mało jest książek, które opisują tę ostatnią rolę rodzica - tę rolę, gdzie niejako on staje się dzieckiem i trzeba się nim zająć. A w literaturze byli opisani różni rodzice - ci troskliwi i ci, którzy odrzucają swoje dzieci, ci nieżyjący (a przy tym idealizowani) i rodzice małych dzieci, bądź nastoletnich.
Trzeba też przyznać, że Wharton mistrzowsko przedstawia świat. W książce jest miejsce i na głębokie przemyślenia dotyczące społeczeństwa amerykańskiego lat 70. (a także problem różnic pokoleniowych), ale też i opisy zwykłych, codziennych czynności. A bohaterów w książce jest niewielu. W zasadzie można się ograniczyć do głównego bohatera i jego rodziców, gdyż oni stanowią oś fabuły. Główny bohater opisuje swoich rodziców z jego perspektywy, choć i reszta rodziny ma podobne przemyślenia na ich temat. Rodzice Tremonta, John i Elizabeth, są małżeństwem od blisko 50 lat, lecz przedstawiają kompletnie różne osobowości. Matka Johna jest jakby "czarnym charakterem" w tej powieści. Ma obsesję czystości (i miała ją przez całe życie), popada często w histerię, nie ufa nikomu, nie szczędzi gorzkich słów, jest apodyktyczna. Natomiast ojciec to całkowite przeciwieństwo - do czasu choroby spokojny i pogodny starszy człowiek, który nie wadzi nikomu. Główny bohater stara się nie załamywać pod wpływem nowej sytuacji, choć wie, że tym razem to on musi się stać tym opiekunem.
Narracja trochę mnie zaskoczyła. Dlaczego? Dlatego, że jest to narracja w czasie teraźniejszym, a sądziłam, że jest to jakaś nowa moda w pisaniu powieści. Jednak nie. Mimo wszystko podziwiam Whartona za jej płynność - ma się wrażenie, że siedzi się w głowie bohatera - często przemyślenia na temat aktualnych wydarzeń przerywają jakieś wspomnienia z przeszłości, czy inne, zupełnie niezwiązane z tematem rzeczy - tak jak ma to każdy z nas. Jest to po prostu przekrojowy obraz rzeczywistości.
Książkę naprawdę polecam każdemu, zwłaszcza, że jak wspomniałam, problem nie stracił na aktualności, a wręcz przeciwnie. I może dlatego też warto się z nią zapoznać. Moja ocena: 8/10, czyli bardzo dobra.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz