Ponad rok temu pisałam recenzję filmu "W pierścieniu ognia". Film był dobrze zrealizowany, żeby nie powiedzieć, że przebijał część pierwszą, która bez znajomości książki mogła się wydawać nieco nudna. Natomiast część druga była fabularnie i wizualnie zrealizowana w świetny sposób. Do tego film dorzucał coś od siebie, sceny, które ciężko było szukać w książce. Jednakże niestety o "Kosogłosie" nie mogę mówić w samych superlatywach. Nie jest to film zły, ale dobry też nie. Za specjalnie też nie spieszyło mi się do kina, zwłaszcza, kiedy dowiedziałam się, że ostatnia część trylogii będzie podzielona na pół, zgodnie z ostatnią modą panującą w kinie (Harry Potter, Zmierzch). Moim zdaniem to już nie wróżyło dobrze temu filmowi.
Źródło: filmweb.pl |
Może zacznę od tego, że książka "Kosogłos" różni się od pozostałych dwóch części. Mało w niej akcji, a więcej przemyśleń bohaterki, refleksji na temat jej życia, relacji z innymi. I chyba dlatego błędem było dzielenie filmu na dwie części. Po prostu fabularnie niewiele się w nim dzieje. Dużo scenek nie wnosi właściwie nic, a jedynie są takim dodatkiem, którego równie dobrze mogłoby nie być. Po drugie, podział filmu jest strasznie niekorzystny dla części postaci - sądzę, że nie trzeba czytać książki, czy być geniuszem, by domyśleć się, że za niektórymi bohaterami stoją nieczyste intencje. Jeszcze w dodatku mówienie o jedności, jednym głosie, budzi niemiłe skojarzenia. Od razu też możemy się domyśleć, że z Peetą dzieje się coś złego, a przez to reakcje ludzi z Dystryktu 13 są niezrozumiałe - czy naprawdę Katniss była jedną, jedyną osobą, która pomyślała, że Kapitol może zastraszyć czy szantażować Peetę?
Inne sytuacje są również dość chaotyczne, nawet jak na rewolucję. Bo niby rewolucja jest trochę sterowana odgórnie, w końcu Dystrykt 13 po to tworzy filmy propagandowe, ale jednak zachowania ludzi są niezaplanowane, bez żadnej strategii lub coś się dzieje za kulisami, a widz o tym nie wie (np. to, że dani ludzie mają plan, jak zniszczyć tamę czy zabić Strażników Pokoju).
W filmie "Kosogłos" również lepiej radzą sobie postacie drugoplanowe, niż pierwszoplanowe. Katniss jakby straciła zapał, Liam Hemsworth jak był drewniany, tak pozostał (w dodatku nie lubię Gale'a), a Julianne Moore jakoś nie jest przekonywująca w roli prezydent Coin (widać po niej, że od razu coś się święci, a w książce nie było to takie oczywiste). Sporym rozczarowaniem jest również Natalie Dormer jako Cressida, reżyserka filmów propagandowych. Jej postać nie ma zbyt wiele do pokazania. Za to film kradnie Elizabeth Banks jako Effie i Woody Harrelson jako Haymitch. Również Sam Claflin jako Finnick gra o wiele bardziej przekonywująco.
Nie można jednak powiedzieć, że wszystko w tym filmie jest złe. Świetna jest muzyka (do tej pory w głowie mi siedzi "Hanging Tree"), świetne są efekty specjalne (nie jest ich ani za dużo, ani za mało) oraz ogólnie strona wizualna (choć daleko jej do "W pierścieniu ognia", która była wręcz ucztą dla oczu). Dwie godziny mijają również dość szybko, choć jak wspomniałam - niepotrzebny jest ten podział i on zdaje się jest przyczyną wszystkich mankamentów w filmie.
Nie wiem jednak, komu mogłabym polecić ten film. Fani książki mogą czuć się zawiedzeni, że film kończy się w kiepskim momencie (bez spoilerów: brakuje jakiegoś cliffhangera), a z kolei osoby, które nie czytały książki, mogą poczuć, że film jest przewidywalny. Jest prawdopodobnie on taki "przejściowy". I jak wspominam, większości problemów dałoby się uniknąć, gdyby nie podział filmu. Chyba mogę go polecić tylko wielkim fanom. A ode mnie ta część dostaje ocenę 7/10, czyli jest dobry (jednak kilka ról, o których mówiłam i muzyka z efektami specjalnymi łagodzą moją ocenę).