W tej recenzji chciałabym się skupić przede wszystkim na wydaniu polskim tej mangi, które mamy dzięki wydawnictwu Waneko. Jednakże nie omieszkam pominąć innych aspektów. Nie tak dawno w końcu pisałam recenzję trzeciego sezonu anime. Obiecałam wrócić do pewnych szczegółów właśnie przy recenzji wydania polskiego. I oto jestem! Kolekcjonowanie tomików upłynęło szybciej, niż mogłam się tego spodziewać. Oczywiście to nie jest koniec mangi, samo wydawnictwo zapowiedziało, że będzie kontynuacja, ale po prostu dogoniliśmy wydanie japońskie, dlatego uznałam, że jest to stosowny moment, by napisać recenzję.
Anglia, XIX wiek, czasy wiktoriańskie. Posiadłością Phantomahive zarządza hrabia Ciel, który mieszka w pałacu wraz ze swoją służbą, w tym z kamerdynerem Sebastianem Michaelisem. Ciel pełni rolę "psa królowej", czyli na zlecenie królowej Wiktorii rozwiązuje tajemnicze zagadki, z którymi nie radzi sobie Scotland Yard - i nierzadko są one powiązane z siłami nadprzyrodzonymi. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że hrabia Ciel ma 13 lat, a jego kamerdyner jest tak naprawdę demonem. Ciel w wieku 10 lat zawarł faustowski pakt z Sebastianem, na mocy którego demon będzie mu służył i pomoże zemścić się na ludziach, którzy zabili rodziców Ciela i skrzywdzili chłopca, a w zamian za to Ciel któregoś dnia pozwoli pożreć swoją duszę demonowi. Kamerdyner jest piekielnie dobry w tym, co robi i jest na każdy rozkaz swojego pana.
Waneko wydało pierwszy tomik Kuroshitsuji w październiku 2011 roku i tej pory też regularnie kupuję mangę. Korciło mnie, aby zaglądać do skanlacji angielskich, lecz z szacunku dla wydawnictwa i dla roboty, jaką wykonuje, nie robię tego. Otrzymujemy bowiem bardzo przyzwoity produkt. Jednakże nie dotrwałabym do tego tomu dziewiętnastego, gdyby nie najważniejsze czynniki, takie jak fabuła i postacie.
O tychże czynnikach wspominałam co nieco przy recenzji anime, jednakże tu pozwolę sobie powiedzieć nieco więcej. Kuroshitsuji zaliczam do kategorii dzieł, w których główną siłą są postacie. Nie twierdzę przy tym, że fabuła jest beznadziejna, bo nie jest. Jest jednak ona dosyć fragmentaryczna. Istnieje ten główny wątek zemsty na ludziach, którzy uczynili Cielowi krzywdę, ale jednak w większości jest on prowadzony gdzieś w tle. Mamy trochę wskazówek, o co w tym wszystkim może chodzić, ale na dzień dzisiejszy nie wiemy dokładnie nic - nie chcę sobie psuć zabawy, czytając kolejne rozdziały jako skanlacje, ale przeczuwam, że zmierzamy jednak powoli do końca i rozwiązania całości. Fabułę mangi można podzielić na kilka arców, opowieści toczących się przez kilka rozdziałów. Opowieści są poprowadzone w dość intrygujący sposób, a tomiki nierzadko kończą się tak, że od razu chcę wiedzieć, co było dalej, jakie jest rozwiązanie zagadki.
Tak jak jednak wspomniałam, siłą tej mangi są przede wszystkim postacie. Postacie, które właśnie w oryginale są o wiele lepiej pokazane, niż w anime (a przynajmniej wtedy, jeśli mówimy o pierwszych dwóch sezonach). Postaci jest całe mnóstwo, każda z nich jest na swój sposób ciekawa, więc skupię się na duecie Ciel i Sebastian. Ten pierwszy jest bardzo intrygujący, dojrzały ponad swój wiek (choć nie dziwi to, kiedy wiemy, że jako 10-letnie dziecko przeżył bardzo traumatyczne wydarzenia), inteligentny, a jednak momentami ma problem z pewnym zachowaniem w towarzystwie (zwłaszcza wobec dziewczyn). Jednakże Ciel jest tylko dzieckiem i autorka lubi o tym co jakiś czas przypominać. Można go nazwać enfant terrible, ponieważ faktycznie Ciel jest nieznośny, o czym co jakiś czas mówi sam Sebastian, który momentami żałuje, że zgodził się na pakt. Jeśli mowa o Sebastianie, to osobiście nieco denerwowało mnie jego przedstawienie w anime, a także przedstawienie fanowskie, które jest strasznie wyidealizowane i skupia się tylko i wyłącznie na jego aparycji i roli kamerdynera, który jest wierny swojemu panu. Tymczasem Sebastian jest demonem i od czasu do czasu autorka o tym przypomina. Jego cierpliwość jest, jak na ironię, niemalże anielska, ale to nie znaczy, że czasem ma dość rozkapryszonego hrabiego. Być może dlatego lubię te postacie - bo co rusz dowiadujemy się czegoś nowego, a także nawet jak łatwo zapominamy, kim są, to dostajemy momentami dość mocne przypomnienie.
Co z wad? Co do kreski nie mam większych zastrzeżeń. Wprawdzie początkowe tomy nie są idealne, ale autorka sama zastrzega, że wciąż się uczy i korzysta z porad edytora. Mimo wszystko widać progress. Jednakże drażni mnie słaby research pani Yany Toboso. Niby twierdzi ona, że czyta książki o tym, jak wyglądała wiktoriańska Anglia, jednakże momentami widać błędy. Podstawowym z nich są stroje - jeśli ktoś widział mangę "Emma", to wie, o czym mówię. Kaoru Mori zdecydowanie lepiej odzwierciedliła epokę wiktoriańską - u niej stroje są skromne, stonowane, wręcz surowe - bo tym charakteryzowała się ta epoka. W Kuroshitsuji są dość krzykliwe, co do kroju też bym miała zastrzeżenia... No i bardziej przypominają styl gothic lolita, niż stroje z XIX-wiecznej Anglii. Drugi błąd to również takie... Uwspółcześnianie na siłę. Mam na myśli wpadki w stylu przenośny telefon, czy telewizor, podczas gdy w XIX wieku można było o czymś takim najwyżej napisać w książce. Kolejną rzeczą, którą mnie drażni, jest przedstawienie niektórych wątków i pewne sugestie. Momentami mam wrażenie, że autorka chciałaby stworzyć z tego yaoi, ale powstrzymuje ją wiek postaci i być może wydawnictwo. Co nie przeszkadza jej wrzucać fanserwisu (który widać zwłaszcza w ostatnim tomie).
Miała być mowa o polskim wydaniu. Mangę kupuję regularnie i szczerze, Kuroshitsuji to jak na razie jedyny tytuł, przy którym wytrwałam, jeśli chodzi o regularne kupowanie. Przy innych planuję np. kupienie całości lub też często jest tak, że lubię tytuły, które w Polsce nie doczekały się oficjalnego wydania. Nie żałuję jednak wydanych pieniędzy na te tomiki. Każde wydanie jest porządnie zrobione, w podręcznym formacie, z estetyczną obwolutą (i małym bonusem, gdy się ją ściągnie). Tylko raz zdarzyło się, że kilka stron w tomiku miałam wydrukowane odwrotnie, jednakże to była wina druku, a nie wydawnictwa. Podoba mi się to, że w Empiku tomiki są na czas, dzięki temu mogę je przejrzeć i od razu kupić. Do tłumaczenia również nie mam większych zastrzeżeń, pani tłumaczka dobrze się spisała. Z tego, co wiem, Waneko ma dobrą strategię przy tłumaczeniu kłopotliwych imion, czy nazw - po prostu pytają czytelników, czy lepiej coś zostawić, czy jednak tłumaczyć. Tak było m.in. z Undertakerem, gdzie na życzenie fanów tłumaczka pozostała przy oryginalnej nazwie. Pomocne są również wyjaśnienia niektórych rzeczy na końcu tomiku, jak np. zasady gry w krykieta. Generalnie jestem bardzo zadowolona z polskiego wydania, co zachęca do dalszego kupna.
Moja przygoda z mangą pani Yany Toboso jeszcze się nie skończyła. Jak już wspomniałam, teraz pozostaje czekać na to, co będzie, I sądzę, że gdy manga się ostatecznie zakończy, zrobię posta w postaci może nie recenzji, ale takiego podsumowania. Lecz kiedy to będzie? Tego na razie nie wiemy, jednak jakoś nie chcę, żeby ta manga już się kończyła. Będę miała na pewno do niej sentyment. A na razie otrzymuje ode mnie ocenę 8/10, czyli bardzo dobra (mam na myśli zarówno wydanie, jak i mangę samą w sobie),
Źródło: goodreads.com |
Waneko wydało pierwszy tomik Kuroshitsuji w październiku 2011 roku i tej pory też regularnie kupuję mangę. Korciło mnie, aby zaglądać do skanlacji angielskich, lecz z szacunku dla wydawnictwa i dla roboty, jaką wykonuje, nie robię tego. Otrzymujemy bowiem bardzo przyzwoity produkt. Jednakże nie dotrwałabym do tego tomu dziewiętnastego, gdyby nie najważniejsze czynniki, takie jak fabuła i postacie.
O tychże czynnikach wspominałam co nieco przy recenzji anime, jednakże tu pozwolę sobie powiedzieć nieco więcej. Kuroshitsuji zaliczam do kategorii dzieł, w których główną siłą są postacie. Nie twierdzę przy tym, że fabuła jest beznadziejna, bo nie jest. Jest jednak ona dosyć fragmentaryczna. Istnieje ten główny wątek zemsty na ludziach, którzy uczynili Cielowi krzywdę, ale jednak w większości jest on prowadzony gdzieś w tle. Mamy trochę wskazówek, o co w tym wszystkim może chodzić, ale na dzień dzisiejszy nie wiemy dokładnie nic - nie chcę sobie psuć zabawy, czytając kolejne rozdziały jako skanlacje, ale przeczuwam, że zmierzamy jednak powoli do końca i rozwiązania całości. Fabułę mangi można podzielić na kilka arców, opowieści toczących się przez kilka rozdziałów. Opowieści są poprowadzone w dość intrygujący sposób, a tomiki nierzadko kończą się tak, że od razu chcę wiedzieć, co było dalej, jakie jest rozwiązanie zagadki.
Tak jak jednak wspomniałam, siłą tej mangi są przede wszystkim postacie. Postacie, które właśnie w oryginale są o wiele lepiej pokazane, niż w anime (a przynajmniej wtedy, jeśli mówimy o pierwszych dwóch sezonach). Postaci jest całe mnóstwo, każda z nich jest na swój sposób ciekawa, więc skupię się na duecie Ciel i Sebastian. Ten pierwszy jest bardzo intrygujący, dojrzały ponad swój wiek (choć nie dziwi to, kiedy wiemy, że jako 10-letnie dziecko przeżył bardzo traumatyczne wydarzenia), inteligentny, a jednak momentami ma problem z pewnym zachowaniem w towarzystwie (zwłaszcza wobec dziewczyn). Jednakże Ciel jest tylko dzieckiem i autorka lubi o tym co jakiś czas przypominać. Można go nazwać enfant terrible, ponieważ faktycznie Ciel jest nieznośny, o czym co jakiś czas mówi sam Sebastian, który momentami żałuje, że zgodził się na pakt. Jeśli mowa o Sebastianie, to osobiście nieco denerwowało mnie jego przedstawienie w anime, a także przedstawienie fanowskie, które jest strasznie wyidealizowane i skupia się tylko i wyłącznie na jego aparycji i roli kamerdynera, który jest wierny swojemu panu. Tymczasem Sebastian jest demonem i od czasu do czasu autorka o tym przypomina. Jego cierpliwość jest, jak na ironię, niemalże anielska, ale to nie znaczy, że czasem ma dość rozkapryszonego hrabiego. Być może dlatego lubię te postacie - bo co rusz dowiadujemy się czegoś nowego, a także nawet jak łatwo zapominamy, kim są, to dostajemy momentami dość mocne przypomnienie.
Co z wad? Co do kreski nie mam większych zastrzeżeń. Wprawdzie początkowe tomy nie są idealne, ale autorka sama zastrzega, że wciąż się uczy i korzysta z porad edytora. Mimo wszystko widać progress. Jednakże drażni mnie słaby research pani Yany Toboso. Niby twierdzi ona, że czyta książki o tym, jak wyglądała wiktoriańska Anglia, jednakże momentami widać błędy. Podstawowym z nich są stroje - jeśli ktoś widział mangę "Emma", to wie, o czym mówię. Kaoru Mori zdecydowanie lepiej odzwierciedliła epokę wiktoriańską - u niej stroje są skromne, stonowane, wręcz surowe - bo tym charakteryzowała się ta epoka. W Kuroshitsuji są dość krzykliwe, co do kroju też bym miała zastrzeżenia... No i bardziej przypominają styl gothic lolita, niż stroje z XIX-wiecznej Anglii. Drugi błąd to również takie... Uwspółcześnianie na siłę. Mam na myśli wpadki w stylu przenośny telefon, czy telewizor, podczas gdy w XIX wieku można było o czymś takim najwyżej napisać w książce. Kolejną rzeczą, którą mnie drażni, jest przedstawienie niektórych wątków i pewne sugestie. Momentami mam wrażenie, że autorka chciałaby stworzyć z tego yaoi, ale powstrzymuje ją wiek postaci i być może wydawnictwo. Co nie przeszkadza jej wrzucać fanserwisu (który widać zwłaszcza w ostatnim tomie).
Miała być mowa o polskim wydaniu. Mangę kupuję regularnie i szczerze, Kuroshitsuji to jak na razie jedyny tytuł, przy którym wytrwałam, jeśli chodzi o regularne kupowanie. Przy innych planuję np. kupienie całości lub też często jest tak, że lubię tytuły, które w Polsce nie doczekały się oficjalnego wydania. Nie żałuję jednak wydanych pieniędzy na te tomiki. Każde wydanie jest porządnie zrobione, w podręcznym formacie, z estetyczną obwolutą (i małym bonusem, gdy się ją ściągnie). Tylko raz zdarzyło się, że kilka stron w tomiku miałam wydrukowane odwrotnie, jednakże to była wina druku, a nie wydawnictwa. Podoba mi się to, że w Empiku tomiki są na czas, dzięki temu mogę je przejrzeć i od razu kupić. Do tłumaczenia również nie mam większych zastrzeżeń, pani tłumaczka dobrze się spisała. Z tego, co wiem, Waneko ma dobrą strategię przy tłumaczeniu kłopotliwych imion, czy nazw - po prostu pytają czytelników, czy lepiej coś zostawić, czy jednak tłumaczyć. Tak było m.in. z Undertakerem, gdzie na życzenie fanów tłumaczka pozostała przy oryginalnej nazwie. Pomocne są również wyjaśnienia niektórych rzeczy na końcu tomiku, jak np. zasady gry w krykieta. Generalnie jestem bardzo zadowolona z polskiego wydania, co zachęca do dalszego kupna.
Moja przygoda z mangą pani Yany Toboso jeszcze się nie skończyła. Jak już wspomniałam, teraz pozostaje czekać na to, co będzie, I sądzę, że gdy manga się ostatecznie zakończy, zrobię posta w postaci może nie recenzji, ale takiego podsumowania. Lecz kiedy to będzie? Tego na razie nie wiemy, jednak jakoś nie chcę, żeby ta manga już się kończyła. Będę miała na pewno do niej sentyment. A na razie otrzymuje ode mnie ocenę 8/10, czyli bardzo dobra (mam na myśli zarówno wydanie, jak i mangę samą w sobie),
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz