niedziela, 9 listopada 2014

Doctor Who - sezon 8 (2014)

UWAGA! RECENZJA MOŻE ZAWIERAĆ SPOILERY!

Z tą serią mojego ulubionego serialu wiązałam dość duże nadzieje na zmiany. Byłam naprawdę dobrej myśli, kiedy twórcy zapowiedzieli zmianę odtwórcy roli Doktora, a także przedstawili nam nowego sprzymierzeńca, Danny'ego Pinka, czy wroga, którym miała być tajemnicza Missy. I... Muszę przyznać wprost - jestem okropnie rozczarowana. Może całej serii nie nazwałabym kiepskiej, bo takową nie jest, ale nijaką - to określenie bardzo do niej pasuje. Niestety. Bo... W gruncie rzeczy nie wywołuje żadnych emocji. Ale po kolei.
Źródło: ibtimes.com
W odcinku świątecznym widzieliśmy, jak Doktor regeneruje się, przybierając postać mężczyzny około 50-letniego. I seria jest kontynuacją jego przygód. Doktor wciąż podróżuje z Clarą Oswald, jednakże te podróże staje się tylko jakąś odskocznią od rzeczywistości dla samej Clary. Dziewczyna znajduje bowiem pracę jako nauczycielka, tam też poznaje Danny'ego Pinka, byłego żołnierza, z którym zaczyna się spotykać. W międzyczasie podróżuje z Doktorem, a ich wrogiem okazuje się enigmatyczna Missy, która zabiera zmarłe osoby do swojego "nieba".

Jeśli ktoś śledzi mojego fanpage'a na facebooku, to mógł widzieć krótkie posty podsumowujące każdy odcinek. I... O ile pierwszymi odcinkami byłam wręcz zachwycona, wiązałam pozytywne nadzieje z nową serią, tak z odcinka na odcinek widziałam, że coś jest nie tak. I od tych wad serii chciałabym zacząć.

Normą jest przy Doktorze, że jest jeden główny scenarzysta (w tym przypadku Steven Moffat), ale nie pisze on wszystkich odcinków. Często pole do popisu mają inni scenarzyści, jak np. w poprzednich seriach Neil Gaiman. Tak było i tym razem. Słyszałam, że zwykle jest tak, że choć przy szczegółach scenarzyści mają wolną rękę, tak główny scenarzysta i tak musi wszystko zatwierdzić, by pasowało to do ogólnego zamysłu. W tej serii mam wrażenie, że scenarzyści nie mogli się dogadać ze sobą. Co scenarzysta, tym inna wizja Doktora i Clary. Szczególnie widać to w przypadku Clary. Z jednej strony fajnie, że znalazła swoje powołanie i jest nauczycielką. Ale z drugiej strony - żaden scenarzysta nie potrafił jej przedstawić jako osoby, która jest w tym zawodzie z powołania. Żeby nie powiedzieć, że jest kiepskim pedagogiem, co widać dobitnie w odcinku "In the Forest of the Night". I nie trzeba być nauczycielem, by widzieć, że Danny i Clara popełniają elementarne błędy. Najlepiej Clara wypada w odcinkach "Mummy on the Orient Express" i "Flatline", pisanych przez tego samego scenarzystę. Nie jest bowiem w nich nauczycielką, lecz towarzyszką Doktora, czyli tak, jak to powinno być. Druga sprawa, która po części wynika z pierwszej, to Danny. Jestem mocno zawiedziona tą postacią. Liczyłam, że to będzie kolejny towarzysz Doktora, a okazał się chłopakiem Clary. I w zasadzie do tego był ograniczany. Był chłopakiem swojej dziewczyny, który był zazdrosny o podróże z Doktorem, w dodatku nie potrafił się zmierzyć z traumą wojenną (zabił dziecko i ciągle w nim to siedzi. Przy tym bardzo mocno okazuje wrażliwość. Przy okazji, czy taka osoba powinna być nauczycielem? Nie wydaje mi się). Danny był strasznie słabo nakreśloną postacią. Koniec końców, okazało się nawet, że nie wie nic o swojej dziewczynie i kocha ją za... No chyba za wygląd, bo za co więcej? Dlatego nie wzruszyła mnie jego śmierć, a nawet ucieszyła - choć i moment rehabilitacji poprzez przywrócenie do życia dziecka, które zabił, jest cholernie słaby. Zrobił to po to, by mieć czyste sumienie. Tak się nie zachowuje żołnierz. A i w przypadku Clary... Od jej strony ten związek był dość dziwnie pokazany. Z jednej strony dziewczyna prawie oszalała, gdy dowiedziała się, że jej chłopak zginął (trochę to wyglądało, jakby była w toksycznej relacji, że musi z nim być), ale po wszystkim bardzo łatwo się pogodziła ze śmiercią. Samo odejście Clary uważam za dość słabe. Poprzednie odejścia były dość dramatyczne lub kierowane zdrowym rozsądkiem (np. Martha). Przy Clarze nie odczułam niestety nic. Trzecia i chyba najgorsza sprawa - sam Doktor. Nie wiemy, jaki on jest. Rozumiem, że po regeneracji trochę to wszystko się kształtuje, czasami nawet potrafił zapomnieć, jaki ma być, itd., ale żeby to trwało tyle czasu? I smutno mi się robiło przy odcinku "Kill the Moon", kiedy Doktor mówił, że dziewczynka z klasy Clary nie jest nikim ważnym. Mówił to ten sam Doktor, który mówił przypadkowym ludziom "Who said you're not important?"! Rozumiem, że po tych wszystkich przejściach regeneracja może być zgorzkniała, ale nie pamiętam, żeby Doktor do tego stopnia gardził ludźmi. No i wciąż nie wiemy, jaki on jest. Poza tym, że jest trochę gburowaty. Ale czy taka cecha wystarczy? Czy gdzieś tkwi w nim jeszcze ten stary Doktor? Nie wiem. Nie mam nic do Capaldiego, który jest świetnym aktorem, ale na razie 12 wcielenie Doktora mnie nie przekonuje. Nie mówię o takich sprawach jak to, że miało być wyjaśnienie, dlaczego Doktor ma twarz człowieka, którego już spotkał w Pompejach (nic nie zostało wyjaśnione) ani o motywie z zaginioną Gallifrey - dopiero na koniec jest mowa o tym i możliwe, że to będzie motyw przewodni kolejnego sezonu. W moim odczuciu za późno się za to zabrali. Jeśli przyszły sezon będzie w przyszłym roku, to miną dwa lata od odcinka rocznicowego, w którym była mowa o Gallifrey. Przez ten czas wielu ludzi zdąży zapomnieć, o co w ogóle chodziło.

Nie oznacza to, że sezon ten nie ma żadnych zalet. Zaletami będą poszczególne odcinki, które bywały świetne, albo przynajmniej powyżej średniej. Bardzo podobały mi się pierwsze dwa odcinki, które były ciekawym wprowadzeniem do nowej regeneracji i z którymi wiązałam wielkie nadzieje, bo były po części powrotem do tego co było - czyli nie forma jest ważna, a treść. Niestety, mieliśmy też dość nijakie i nudne odcinki. Za najgorszy odcinek tej serii uważam "Kill the Moon", w którym główny bohater zachowuje się, jak nie on. Najlepsze odcinki? "Mummy on the Orient Express" i "Flatline" - taki również powrót do tego, co najbardziej lubię w Doktorze. Pierwsza część finału, czyli "Dark Water" również bardzo mi się podobała, choć rozwiązanie całości, czyli "Death in Heaven", nieco mnie rozczarowało. I właśnie w finale nieco zaskoczyła mnie Missy, mimo że w połowie odcinka "Dark Water" domyśliłam się, kim ona naprawdę jest. I choć pomysł z regeneracją Mastera w kobietę uważam za ciekawy, jednak wykonanie było nieprzemyślane. Miałam wrażenie, że aktorka, która grała Missy, próbuje naśladować Simma, zamiast stworzyć własną, unikalną regenerację.

Podsumowując - serię ósmą nie uważam za najlepszą, ale też daleko jej do serii szóstej, którą uważam za najgorszą. Plasuje się gdzieś pośrodku. Najgorszą wadą jest to, że jest po prostu nijaka i ciężko czasami sobie przypomnieć, o czym był dany odcinek. I chyba moim błędem było to, że wiązałam z tą serią wielkie nadzieje na lepsze zmiany, a okazała się dość dużym rozczarowaniem. Teraz pozostaje czekać do świąt oraz na następną serię. A seria otrzymuje ode mnie ocenę 6,5/10, czyli dobra z minusem
Share:
Lokalizacja: Zielona Góra, Polska

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz