Powiem wprost, że czasem wybory Akademii przy nominacjach mnie zadziwiają. A w tym roku to już wyjątkowo - bo nie natrafiłam jeszcze na "pewnego" jak dla mnie kandydata do statuetki w kategorii "najlepszy film". Tak samo jest z filmem "Brooklyn". Nie mam pojęcia, skąd nominacja. Chyba poprzez źle rozumianą "poprawność polityczną". Wprawdzie film nie opowiada bezpośrednio o samym procesie imigracji, ale jednak nie wierzę w przypadek, że film, który opowiada o imigrantce akurat teraz otrzymuje nominację do Oscara. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że jak zwykle w tematach, które raczej dotyczyłyby zupełnie odmiennych ras i grup etnicznych, i tak przemyca się białych. Nie to, że historia byłaby niemożliwa, nieprawdziwa, bynajmniej. Po prostu czasem pewne rzeczy się wręcz przejadają. Tak jest i tym razem, choć film niewątpliwie posiada także zalety.
Źródło: filmweb.pl |
Z całą pewnością jest to film, w którym główną gwiazdą jest Saoirse Ronan. Ta młoda aktorka pokazała swój talent i z całą pewnością nominacja do Oscara nie jest tu nad wyraz. Właściwie jej postać jest najmocniejszym punktem całego filmu. Może zabrzmi to dość banalnie, ale lubię, gdy właśnie młode dziewczyny obsadza się... W rolach młodych dziewczyn, w przeciwieństwie do takiej Jennifer Lawrence.
Saoirse ma raptem 22 lata i gra dziewczynę w podobnym wieku. Należy pamiętać, że gra jednak swoją rówieśniczkę sprzed 60 lat, kiedy to dziewczyny wychodziły za mąż znacznie wcześniej, niż dzisiaj, szybciej zakładały rodziny, a żeby zyskać dobrą posadę, nie trzeba było studiować, wystarczyło skończyć dobrą szkołę średnią. I w tej roli Saoirse się odnajduje, wypada też bardzo wiarygodnie. Do tego też korzystnie wypada charakteryzacja i stylizacja - stroje z lat 50. dobrze na niej wyglądają, podobnie jak i fryzura. Ale przede wszystkim w postaci Ellis podoba mi się jej wewnętrzna przemiana. Z zahukanej, prowincjonalnej dziewczyny staje się kobietą pewną siebie i swojej wartości, do tego stopnia, że podejmuje bardzo trudne, ale i konieczne decyzje w swoim życiu, zwłaszcza, gdy przekonuje się, że tęsknota za domem sprawiła, że bardzo idealizowała swoje rodzinne strony, podczas gdy tak naprawdę momentami jej rodzinne miasteczko było miejscem pełnym fałszu, "dulszczyzny", każdy musiał o każdym wiedzieć dosłownie wszystko. W Nowym Jorku zdecydowanie tego nie ma, tam Ellis spotyka na swojej drodze różnych ludzi, ale przeważnie pomocnych, choć nie wtrącających nosa w nieswoje sprawy.
I choć rola Saoirse to cudeńko, to jednak film sam w sobie jest strasznie banalny, w dodatku kończący się happy endem, że w ogóle nie powiedziałabym, że jest to oscarowe kino. Nie jest zły, ale zdecydowanie nie jest też jakimś arcydziełem, a już ostatnie skojarzenie to "nominacja do Oscara". Do tego przeszkadza mi długość - film jest zdecydowanie za krótki, żeby właśnie dokładniej opowiedzieć całą historię i przedstawić dobrze nieco więcej postaci, niż tylko Ellis. W jednej recenzji miałam też okazję przeczytać, że jest on "niedzisiejszy". Coś w tym jest, bowiem manierą film przypomina często kino lat 50. czy 60. ubiegłego wieku. I nakręcony wtedy prawdopodobnie odniósłby wielki sukces. Dziś jednak świat jest trochę bardziej skomplikowany, człowiek jest uwikłany w inne problemy, a i kino porusza często znacznie bardziej trudniejsze tematy i rozterki. I tylko młody człowiek może patrzeć z pewną zazdrością na to, że 60 lat temu wszystko wydawało się takie proste. Że ze zwykłej pracy można było z łatwością odłożyć sobie pieniądze na zakup mieszkania czy nawet domu. Można było założyć rodzinę nie obawiając się o stabilność finansową. Nawet dobra szkoła średnia gwarantowała przyzwoitą pracę. Dzisiaj tego nie mamy i można tylko wzdychać, oglądając takie filmy, jak Brooklyn.
I choć cała estetyka lat 50. (łącznie z kostiumami i fryzurami) bardzo mi się podoba, tak jednak w filmie przeszkadza mi rzecz, o której wspomniałam po części na początku: niestety, nie ma w nim ani trochę różnorodności. Brooklyn to miejsce zamieszkałe przez wiele mniejszości etnicznych, a tymczasem bliżej poznajemy tylko Irlandczyków i Włochów. Nie ma czarnych, poza jakimś tam tłem, w co już kompletnie nie jestem w stanie uwierzyć. Być może zapowiadany serial oparty o film trochę to zmieni, ale patrząc na sam film niestety bardzo mi się to nie podoba. I sprawia, że rozumiem, skąd wielkie oburzenie i akcje w stylu #OscarsSoWhite nabierają sensu. Zdjęcia piękne, kostiumy piękne, ale co z tego.
"Brooklyn" to po prostu dobre, obyczajowe kino. Jednakże jest to bardziej film, który raczej prędzej spodziewałabym się zobaczyć w jakimś paśmie "okruchy życia", niż w kinach. A tym bardziej nie pojmę decyzji Akademii o nominacji filmu do Oscara w kategorii "Najlepszy film". Ja rozumiem, że imigranci tacy na czasie, ale jednak o wiele lepiej wypadają tutaj takie historie jak francuski film Audiarda o tych współczesnych imigrantach. Dlaczego? Ano dlatego, że historia przedstawiona w "Brooklynie" dzisiaj to raczej tylko sentyment. Irlandczycy już masowo nie uciekają do Stanów Zjednoczonych. Taki film miałby szanse, ale właśnie kręcony z 50 lat temu. Dzisiaj jakby trochę nie pasuje do dzisiejszych czasów, stąd moja ocena 7/10, czyli tylko dobry. Kibicuję jednak Saoirse.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz