środa, 25 czerwca 2014

Slayers - Magiczni Wojownicy (1995-2009)

Z racji może też i tego, że wczoraj miałam urodziny, a bardziej z racji tego, że kończę jakiś etap w swoim życiu, a jeszcze bardziej z racji tego, że koleżanka mnie do tego namówiła, jakoś wzięło mnie tak trochę sentymentalnie na oglądanie czegoś, co może ktoś mógłby brzydko nazwać starociem, a bardziej pasowałoby tu określenie rodem z demotywatorów, czy kwejka "Gimby nie znajo". Tak, bowiem jestem z tego "magicznego" pokolenia lat 90., moje całe wczesne dzieciństwo przypadło właśnie na lata 90., czasy przed Internetem, a za to czasy, w których marzeniem było mieć dany film na VHS, czy posiadać konsolę do gier Pegasus (nawet podróba to było coś). Co ciekawe, były to też czasy, kiedy anime było puszczane w telewizji o wiele częściej, niż teraz - teraz wszystko się przeniosło do Internetu, a nieliczne stacje, takie jak AXN Spin też nie wykupują wszystkich tytułów. Niestety, jednocześnie należałam do grona "wykluczonych", to jest do tych, którzy nie byli szczęśliwymi posiadaczami satelity czy kablówki, a tym samym nie mieli dostępu do RTL7, gdzie leciało wiele ciekawych tytułów. Jednym z nich był "Slayers", w naszej telewizji znany pod swojskim tytułem "Magiczni Wojownicy". 
Źródło: filmweb.pl
Dawno temu, w pewnym magicznym, alternatywnym świecie, żyła sobie czarodziejka, Lina Inverse. Lecz nie myślcie sobie, że była jak dobra wróżka. Nie miała skrzydeł, różdżki, czy innych atrybutów czarodziejki. Za to była mała, wredna, rudowłosa i... płaska jak deska. Jednocześnie przed jej imieniem drżeli wszyscy złoczyńcy w kraju. Już jako 15-letnia dziewczyna zdobyła bowiem niesamowitą sławę, dzięki swojej wielkiej mocy i tego, że z jaką łatwością pokonywała kolejnych przeciwników na swojej drodze. Oczywiście Lina nie robi tego za darmo, czy w imię wielkiej sprawiedliwości. Powód jest prozaiczny - robi to wszystko dla pieniędzy i skarbów. Pewnego dnia na swojej drodze spotyka Gourry'ego Gabrieva, potomka legendarnego Rycerza Światła, który jest świetnym fechmistrzem. Lina jest oczywiście zainteresowana legendarnym Mieczem Światła, a Gourry sam ogłasza siebie jej ochroniarzem. Od tej pory razem przeżywają różne niesamowite przygody.

I tyle właściwie można powiedzieć bez większych spoilerów. Warto jednak wspomnieć o pewnych aspektach technicznych. Anime to powstało na podstawie opowiadań pana Hajime Kanzaki. Pierwsza seria, zwana Slayers, powstała w roku 1995, druga, zwana Slayers NEXT, rok później, a w roku 1997 powstała trzecia (i wydawałoby się ostatnia) seria, Slayers TRY. Niestety, ktoś w TV Tokyo wpadł na "genialny" pomysł odświeżenia serii i w latach 2008-2009 powstały dwie kolejne serie (jednak należy traktować je jako jedno, bo ściśle łączą się ze sobą), czyli Slayers Revolution i Slayers Evolution-R. I niestety, te dwie ostatnie serie są dowodem na to, że to, co nowe, nie znaczy, że jest lepsze. Chyba w założeniu miało to być fajną kontynuacją, a niestety, nowi twórcy nie postarali się i zniszczyli wszystko, co było najlepsze.

A co sprawia, że Slayersi tak przypadli mi do gustu? Przede wszystkim postacie i ich relacje. Oczywiście przygody też są ważne, ale o nich nieco później. Przede wszystkim genialna jest główna bohaterka, Lina Inverse. Od początku zauważyłam, że przede wszystkim ona nie zachowuje się jak bohaterka shounena, tylko jako bohater. Ktoś zapyta, jaka to różnica? Spora. Znacie bowiem te schematy głównego bohater a shounena, czyli mangi dla chłopców w wieku 8-15 lat? Nie? Znacie na pewno. Taki bohater od początku się wyróżnia, jest herosem, jest geniuszem, ale tylko w swojej dziedzinie (jak np. Goku w Dragon Ballu, który świetnie walczył, ale nie potrafił już dogadać się z kobietami, nawet z własną żoną), czasami jest okrutny, ale w gruncie rzeczy dobry dla swoich przyjaciół, których stawia ponad wszystko. Dodatkowo zawsze comic reliefem w przypadku takiego bohatera jest to, że je... Nie, właściwie żre. Żre ogromne ilości jedzenia. I taka właśnie jest Lina! I co ciekawe, nawet mimo płaskiej klatki piersiowej, nie można o niej powiedzieć, że nie jest kobieca. Nie, poza tym, że jest potężną czarodziejką, zachowuje się jak dziewczyna w swoim wieku - jest marudna, momentami wredna, przewrażliwiona na swoim punkcie, skrycie też marzy o miłości i często ją idealizuje. Dla mnie po prostu bomba! Idealna postać kobieca, w dodatku pierwszoplanowa, która powinna być bohaterką fantasy. Za to jej towarzysz, Gourry... Pamiętacie Legolasa we "Władcy Pierścieni", za którym wzdychały wszystkie dziewczyny, a ten momentami mądrością nie grzeszył? Taki sam jest właśnie Gourry, świetny fechmistrz, ale niegrzeszący mądrością. Choć to dobry chłopak, który zrobiłby wszystko dla swoich przyjaciół. Z innych postaci, które pojawiają się we wszystkich seriach, warto wymienić Zelgadisa Greywordsa, który to jest chimerą, na wskutek eksperymentów swojego pradziadka, kapłana Rezo. Zelgadis (dla przyjaciół Zel) również dobrze włada magią, jest też głosem rozsądku, ale często robi za postać, która ma "second hand embarrassment" wobec poczynań swoich przyjaciół (dlatego lubiłam odcinki, gdzie nie był taki sztywny) oraz Amelia, księżniczka Seyruun, która za wzór postawiła sobie Linę. Od niej uczy się magii i to ona jest typową bohaterką walczącą o sprawiedliwość (przez co w pierwszej serii nieco mnie irytowała). Bo właśnie warto jeszcze wspomnieć, że Lina jest również antybohaterką (tak o tym dyskutowałam z Ann i tak nam w trakcie dyskusji wyszło), bowiem nie walczy ona z różnymi typami spod ciemnej gwiazdy z altruistycznych powodów, tylko głównie dla pieniędzy, można ją śmiało nazwać najemniczką. I... Te cztery postacie reprezentują całkiem odmienne charaktery, przez co często widzimy drobne sprzeczki między nimi, ale jednocześnie można śmiało powiedzieć, że są dla siebie fantastycznymi przyjaciółmi. I to jest to, co w Slayersach podobało mi się najbardziej.

Druga, ważna sprawa, to oczywiście fabuła. To jednak ona wpływa na moją ostateczną ocenę. I... Całe szczęście, że na filmwebie te serie są rozdzielone, bo inaczej musiałabym ją zaniżyć przez dwie ostatnie serie. Bez większych spoilerów, to pierwsza seria jest dla mnie bardzo dobra. Jest dobrym wprowadzeniem, dobrze przedstawia postacie, sprawia, że od razu je lubimy, jednak ma dużą wadę - jest niespójna, zwłaszcza w przypadku końcowych odcinków, gdzie rozwiązanie jest trochę na siłę, wzięte nie wiadomo skąd. Dlatego moja ocena pierwszej serii to 8/10. Seria NEXT to ta, która mnie najbardziej wciągnęła - ma spójną fabułę, dobrą akcję, ciekawy plot twist, a relacje między bohaterami są dojrzalsze i lepiej rozwinięte, a także główni wrogowie są interesujący. Przez wielu fanów uważana za najlepszą, dlatego też dostała ode mnie ocenę 9/10. Seria TRY momentami wydaje się tworzona nieco na siłę, zwłaszcza na początku, jednakże potem akcja również robi się ciekawa, fabuła jest nieco mroczniejsza i krwawa, lecz zakończenie jest dla mnie nieco niesatysfakcjonujące, stąd ocena 8/10, jak w przypadku pierwszej serii. I teraz nieszczęsne serie Revolution i Evolution-R. Co z nimi jest nie tak? Masa rzeczy. Przede wszystkim niepotrzebny podział, skoro mówią i tak o jednej historii. Po drugie, irytujący bohater, którego losy niewiele mnie obchodziły (a to zły znak) oraz przewidywalna fabuła. Ale najgorsze w tym wszystkim jest dla mnie to, że charaktery głównych bohaterów przeszły jakby regres. Nie potrafią ze sobą współpracować, Lina robi się irytująca, a główny dowcip o niej to ten o płaskich piersiach (czyli niezbyt wysoki poziom). A co najgorsze, te dwie serie są po prostu nijakie. Nie są koszmarkami, ale też nie zapadają w pamięć i moim zdaniem warto je sobie darować, bo niestety, ale muzyka, czy dobra animacja to nie wszystko. Stąd moje oceny 6/10 i 5/10.

Skoro już wspomniałam, to warto dodać coś o animacji i muzyce. Nie będę mówić o najnowszych seriach, bo wiadomo, że wtedy animacja się poprawiła, dodatkowo były też wstawki 3D. Ale także seria NEXT charakteryzuje się właśnie najlepszą kreską (najbardziej staranną) i miłą dla ucha muzyką. Choć może mówię to dlatego, że jestem jakoś przyzwyczajona do muzyki z lat 90. i nie wydaje mi się ona kiczowata, ani kiepska. W serii TRY za to podobały mi się projekty smoków.

Podsumowując (i pomijając te dwie ostatnie serie), to naszła mnie nieco smutna refleksja, że w mediach nastąpił jakiś regres. W latach 90. dostaliśmy wiele ciekawych bohaterek, takie jak Xena, czy właśnie Lina Inverse, czy nawet Buffy. Jak to jest, że teraz jakoś media stronią od bohaterek silnych, a jednocześnie kobiecych? Boją się też promować coś, gdzie główną bohaterką jest kobieta, a nie mężczyzna. Kobieta silna, niezależna, ale jednocześnie ceniąca pomoc, nieodpychająca innych. Co gorsza, także wśród fanów nastąpił taki jakby regres i gdy są próby stworzenia takich bohaterek, to zaraz są one jakby dyskredytowane, a jeszcze częściej są z góry nielubiane, także za takie oczywistości, jak niedojrzałość w przypadku nastolatki. Ale to chyba temat na nieco inną dygresję. Komu za to mogę polecić serię Slayers? Myślę, że każdemu, kto lubi fantasy i przygody, kto lubi świat rodem z gry "Heroes of Might and Magic". Na pewno te trzy pierwsze serie go nie znudzą, a może nawet zainspirują do czegoś? No i oczywiście oglądanie tego serialu (ponowne lub nie) może być ciekawą podróżą sentymentalną dla "pokolenia lat 90." Dlatego z ręką na sercu mówię, że jeśli macie czas i chęci, to śmiało poświęćcie te kilka dni na obejrzenie Slayersów, nie zawiedziecie się. Każdy, kto szuka fajnych bohaterek kobiecych, również będzie na pewno zachwycony Liną. 
Share:
Lokalizacja: Zielona Góra, Polska

2 komentarze :

  1. "Gimby nie znajo" XD
    Ogólnie to świetnie, że to nadrobiłaś - przynajmniej nic wartościowego Cię nie omija ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiałam po prostu ;) I też się cieszę, że mi to poleciłaś :)

      Usuń