UWAGA! W recenzji tej będą używane częściowo nazwy oryginalne naprzemiennie z nazwami przetłumaczonymi pośrednio z języka francuskiego. Dlaczego? O tym dalej we właściwej recenzji.
Jeśli szukasz czegoś dla zabicia nudy, gdzie główny bohater jest irytujący jak diabli, postacie, choć z potencjałem, stoją w miejscu, nie grzeszą inteligencją i nie zmieniają się, a także jeśli szukasz czegoś podniosłego, gdzie czas rządzi się własnymi prawami oraz fabuła praktycznie sprowadza się do nawalanki, to jest to anime dla ciebie! Na pewno zachwycą cię płomienne przemowy, niczym z tekstów komunistycznych przywódców (o równości i braterstwie, a także o poświęceniu. Przede wszystkim o poświęceniu). Czy wspomniałam o bohaterze głównym, którego nie znoszę, jak nikogo innego? Dobrze, wnioskujecie, że właściwie moim zdaniem tytuł jest do niczego. I po co się za to brałam. Ale tak na poważniej, z czym mamy tu do czynienia?
Źródło: abystyle-studio.com |
Rycerze Zodiaku to seria, która ma naprawdę mnóstwo wad. I są to wady bardzo irytujące, frustrują widza, ponieważ są to błędy kardynalne i niedopuszczalne wręcz w przypadku profesjonalistów. Niemniej jednak ma kilka ciekawych rozwiązań. Ale jakie to wady?
Przede wszystkim czas. Pamiętacie, jak pisałam, że w "Zniewolonym" nie podobało mi się to, że nie czuć było w ogóle tego, że mija 12 lat? Tak tutaj jest jeszcze gorzej. Czas w Rycerzach Zodiaku rządzi się własnymi prawami, praktycznie nic nie trzyma się kupy, zwłaszcza w momentach retrospekcji. W czym to się objawia? Chociażby w tym, że główni bohaterowie według autora mają 13-14 lat, a wcale nie wyglądają na dzieci. Osobiście dałabym im około 20 lat. Podobnie Saori wygląda dojrzale na 13-latkę. Nie mówiąc o tym, że ich zachowania są zbyt dojrzałe, a nawet nie wspominam o takich drobnostkach jak to, że Hyoga, jeden z głównych bohaterów, prowadzi auto. Inni bohaterowie również wyglądają zbyt dojrzale, jak na swój wiek, a także to, że pamiętają o różnych wydarzeniach, sugeruje, że są starsi, niż zakładał autor. Dlatego na czas trzeba bardzo mocno przymknąć oko, nawet jeśli nic się nie trzyma kupy. Z wiekiem bohaterów jest sprawa techniczna, że autor mangi musiał podać wiek, ponieważ wydawca sobie tego zażyczył. I nie mam pojęcia, on chyba ten wiek kostką losował, bo nie widzę innej możliwości.
Przede wszystkim czas. Pamiętacie, jak pisałam, że w "Zniewolonym" nie podobało mi się to, że nie czuć było w ogóle tego, że mija 12 lat? Tak tutaj jest jeszcze gorzej. Czas w Rycerzach Zodiaku rządzi się własnymi prawami, praktycznie nic nie trzyma się kupy, zwłaszcza w momentach retrospekcji. W czym to się objawia? Chociażby w tym, że główni bohaterowie według autora mają 13-14 lat, a wcale nie wyglądają na dzieci. Osobiście dałabym im około 20 lat. Podobnie Saori wygląda dojrzale na 13-latkę. Nie mówiąc o tym, że ich zachowania są zbyt dojrzałe, a nawet nie wspominam o takich drobnostkach jak to, że Hyoga, jeden z głównych bohaterów, prowadzi auto. Inni bohaterowie również wyglądają zbyt dojrzale, jak na swój wiek, a także to, że pamiętają o różnych wydarzeniach, sugeruje, że są starsi, niż zakładał autor. Dlatego na czas trzeba bardzo mocno przymknąć oko, nawet jeśli nic się nie trzyma kupy. Z wiekiem bohaterów jest sprawa techniczna, że autor mangi musiał podać wiek, ponieważ wydawca sobie tego zażyczył. I nie mam pojęcia, on chyba ten wiek kostką losował, bo nie widzę innej możliwości.
Sprawa numer dwa. Bohaterowie sami w sobie. Nie przypominam sobie, żebym tak nienawidziła głównego bohatera, jak w przypadku Seiyi. Chłopaka nie da się w ogóle polubić, jest arogancki, chamski (do tego później dochodzi mizogynia, która przejawia się w tym, że facet unosi się za bardzo honorem, nawet jeśli kobieta jest od niego lepsza). W dodatku inteligencją on nie grzeszy. Powiecie, że przesadzam? Nie, bo nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek tak źle życzyła głównemu bohaterowi, jak źle życzę Seiyi. Z resztą nie jest lepiej, do nich można ułożyć bingo, albo pijacką grę - przykładowo jak jeden z bohaterów ślepnie, to potem odzyskuje wzrok, a za chwilę znowu go traci. Inny zdaje się, że ma kompleks Edypa, kolejny ciągle płacze... A Saori jest jak księżniczka Peach, którą trzeba ciągle ratować*. Jak na boginię, jest strasznie słaba i generalnie robi niewiele. Tak, w Rycerzach Zodiaku postacie nie przechodzą żadnej przemiany. Może jedynie taką, że z idiotów stają się jeszcze większymi bezmózgami, którzy w walce nie mają żadnej strategii, a przez kwieciste przemowy wróg mógłby ich sto razy zaatakować. Ale wrogowie również zbyt mądrzy nie są, więc... Może jedyną metamorfozę przechodzi Shun, trochę jak Usagi w "Czarodziejce z Księżyca" - z beksy staje się wojownikiem, zdolnym do poświęceń (a że z tym poświęceniem przegina czasami, to inna sprawa...). Niestety, to jest właśnie główny problem - postacie mają bowiem potencjał, prosi się wręcz o to, aby je rozwinąć, ale niestety, tak się nie dzieje. Pozostają jedynie dzieła fanowskie, głównie fandomu hiszpańskojęzycznego (więc dużo to nie zrozumiem...)
Kolejna sprawa - fabuła sama w sobie. Stara seria jest podzielona na trzy części: Sanktuarium, Asgard i Królestwo Posejdona. Od pewnego momentu fabułę można jednak streścić w następujący sposób: 1) idziemy z punktu A do punktu B, 2) załatwiamy wroga, 3) powtórz czynności z punktów 1) i 2). Całkiem dobry pomysł, ale na grę przygodową, a nie na serial. Może dlatego gry z tej serii cieszą się sporą popularnością? Przy czym Sanktuarium jest serią, która rozkręca się dopiero pod koniec, a tak to się strasznie wlecze. W dodatku rozwiązanie nie zaskakuje. Dużo lepszy jest Asgard, gdzie wrogowie głównych bohaterów mają jakieś motywacje, okazują uczucia, itd. W dodatku Asgard jest dość zwartą serią, nie trwa ani za krótko, ani za długo. Królestwo Posejdona jest także ciekawe, ale nieco gorsze, a to z powodu długości - w tamtym czasie oglądalność spadła i twórcy byli zmuszeni do zakończenia serii. Dlatego zakończenie jest trochę "na szybkiego". Co jeszcze razi? Wszechobecny patos i brak jakiegokolwiek punktu przejścia, rozluźnienia, takiego comic relief. Dlatego właśnie tu znowu fandom bardziej nadrabia, a tak nie powinno być. Brakuje odcinka w stylu nauki prawa jazdy, jak w Dragon Ball Z, brakuje nawet głupich min bohaterów, czegoś, przy czym można się śmiać. Bo kwieciste przemowy nie powinny mnie bawić...
Jednakże jak już wspomniałam, Rycerze Zodiaku mają kilka fajnych aspektów. Pierwszym z nich jest przedstawienie kobiet. Urzekło mnie, że mistrzem głównego bohatera, jego autorytetem, jest kobieta i nikt nie robi z tego wielkiego halo. Kobiety również mogą być świetnymi Rycerzami. Podobnie najbardziej też z głównych bohaterów polubiłam Shuna, który jest Rycerzem Andromedy. Ani trochę nie przeszkadza mu kolor zbroi (różowy), a także to, że jego patronką jest księżniczka Andromeda (mitologia grecka się kłania), a nie żadne potężne zwierzę. Po prostu nikt nie robi z tego najmniejszego problemu. I to jest rozwiązanie, na jakie rzadko decydują się twórcy filmowi nawet dzisiaj. Oczywiście kocham nawiązania do mitologii greckiej. W Rycerzach Zodiaku jest ich całe mnóstwo (a swego czasu czytałam chyba każdą wersję mitologii, jaka mi wpadła w ręce) i bez znajomości (nawet pobieżnej) nie można zrozumieć wielu rzeczy. I miło jest sobie przypomnieć właśnie tę mitologię. Inną zaletą jest także muzyka. Niedawno Zwierz Popkulturalny miał wpis o filmach, które ogólnie są kiepskie, ale mają dobrą muzykę. I do tej kategorii można zaliczyć Rycerzy Zodiaku. Muzyka typowo z lat 80., ale mi się podoba. Co do kreski i animacji... No cóż, modna wtedy androgynia razi. Nierzadko się zastanawiałam, jakiej płci jest dany bohater. A w animacji drażni powtarzanie sekwencji ataków (ataki widzimy tylko od jednej strony, cały czas wyglądają tak samo).
I jeszcze małe słowo o tłumaczeniu. Większość odcinków oglądałam z francuskim dubbingiem i polskim lektorem. I może Francuzi cenzurowali całość, ale muszę przyznać, że mają lepsze nazwy, bardziej adekwatniejsze, np. zamiast "Saint" mamy Rycerza, zamiast "Cloth" Zbroję, itd. Gorzej było z imionami bohaterów, bo w przypadku Seiyi źle padał akcent (na ostatnią sylabę), Hyoga był Yogą, Shun był Shenem albo Shonem, czy (o zgrozo!) Odyn został Odenem, a Asgard - Asgarem. Nie obyło się bez wpadek, ale jakoś lubię oglądać anime z lektorem.
Czy w takim razie Rycerzy Zodiaku mogę zaliczyć do guilty pleasure? Teoretycznie tak, w praktyce... Czy jest się czego wstydzić? Obiektywnie rzecz biorąc seria jest kiepska, ale miło się ją ogląda, mimo wszystko. Można się pośmiać z głupot, schematów, zabawnie komentować (chyba nie mam aż takiego talentu jak Doug Walker, ale mogłabym w zasadzie zrobić filmik, komentując te wszystkie wady, które mnie raziły), ale przede wszystkim czuję klimat lat 80. Może do widza przyzwyczajonego do lepszej animacji, lepszej fabuły, itd. Rycerze Zodiaku będą nie do przełknięcia, ale mimo miło się nadrabiało ten klasyczny tytuł. Dodam tylko, że serial ma trochę kontynuacji, dlatego kolejne serie będę oceniać oddzielnie (i pisać recenzje). Dlaczego? Prawdopodobnie wyjaśni się to w kolejnym wpisie. Na dzień dzisiejszy Rycerze Zodiaku dostają ode mnie ocenę 6/10, czyli niezły (jednak te zalety złagodziły nieco wady).
PS. A bo mi się przypomniał ten filmik Douga Walkera (polecam całość, jak od razu się nie wyświetla, to chodzi mi o część od 2:33).
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz