Dzisiaj będzie krótko, bo szczerze... Ja nie wiem, co mam tak do końca myśleć o tym filmie. Jest to kolejny film z gatunku "obejrzałam dla danego aktora". Tym razem dla Lee, ponieważ gify mi się przewijały wszędzie z tego filmu. Naczytałam się opinii, że jest cienki. Nie tylko ja obejrzałam go dla Lee Pace'a, ocena na filmwebie również nie powala. A mimo tego pozostawił u mnie mieszane uczucia. Dlaczego? Bo moim zdaniem "Uroczystość" to zmarnowany potencjał, ale dlaczego, o tym za chwilę.
Źródło: filmweb.pl |
I szczerze, łatwiej będzie mi mówić o wadach tego filmu, bo są one duże. Po pierwsze - fabuła wydaje się jakby... Wyrwana z kontekstu. Co mam na myśli? Mam na myśli to, że choć z czasem dowiadujemy się coraz więcej o bohaterach, to akcja jest jakby sztucznie popędzana. Początek jest, że tak to brzydko określę "z dupy" (przepraszam, ale nie mam innego określenia na to). Tak, jakby ktoś gnał tego scenarzystę czy reżysera, bo w zasadzie nie wiemy nic. Nie wiemy, kim jest Sam, kim jest Marshall, dlaczego się tam udają, dlaczego się nie widzieli od roku, do czego to właściwie zmierza. Rozumiem, że koncepcja być może była taka, że film ma być układanką, że widz choć nie wie z początku, o co tu chodzi, to z czasem się tego dowie i ułoży te elementy w całość. Niestety, w tym przypadku to nie działa, bo film nie intryguje, a irytuje właśnie z powodu tego "popędzania". Druga rzecz, która też się wiąże z pierwszą - film jest za krótki. Na ipli miałam, że trwa godzinę i 27 minut, lecz skończył się około godziny i 20 minuty. Miałam takie... "To już koniec?" Bo szczerze, z czasem bohaterowie robią się nawet ciekawi, ale wciąż wiemy o nich zbyt mało, a niektóre wątki są rozwiązane na szybkiego. A jednak chciałoby się dowiedzieć coś jeszcze o tychże postaciach. Trzecia rzecz jest w pewnym sensie i wadą, jak i zaletą. Chodzi mi o to, że film jest opisany jako komedia romantyczna, a momentami wyłamuje się z tego schematu. Więc jeśli ktoś liczy na lekkie kino i jakieś schematy typowe dla komedii, to może się zawieść. I jest to wada, bo jest to zmyłka. Jest trochę zabawnych scen, jest humor głównie opierający się na postaciach, ale mimo wszystko film kończy się dość nietypowo. I gdyby tak go przerobić, żeby nie był komedią romantyczną, mogłoby wyjść coś całkiem fajnego.
Dlaczego? I tu przejdę do zalet filmu. Otóż zakładając, że film nie byłby komedią romantyczną, to miałby ciekawe przesłanie, a mianowicie przesłanie takie dość realistyczne, pt. "Marzenia nie zawsze się spełniają, czasem warto odpuścić". Momentami wkurzał mnie główny bohater, który momentami wpisywał się w klasyczny schemat biednego, odrzuconego przyjaciela, który to znalazł się w "friendzone" i próbuje walczyć o kobietę swoich marzeń. W końcu jednak dociera do niego bolesna prawda - a mianowicie taka, że niestety, Zoe nie zostawi swojego narzeczonego dla kogoś, kto nie ma szans, by zapewnić im dobry byt. Takie przesłanie nieco bolesne, ale jednocześnie realistyczne. A i do głównego bohatera dociera to, że nie ma szans. I to jest dobre! Zwłaszcza jedna scenka bardzo mnie zaskoczyła (nie powiem dokładnie co, ale powiem, że miało to miejsce podczas konfrontacji Sama z Zoe). Drugim plusem jest gra aktorska i postacie. Postacie, choć nieco zmarnowane, mają duży potencjał. Podobnie jak i aktorzy (choć dziwię się, że taka aktorka, jak Uma Thurman, zgodziła się zagrać w takim filmie). Naprawdę, do gry aktorskiej nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń. Gdyby tylko poprawić scenariusz, ale dać tych samych aktorów, wyszedłby z tego świetny film.
Podsumowując: film "Uroczystość" byłby przeciętniakiem, gdyby nie właśnie postacie i niektóre rozwiązania fabularne. I gdyby też nie reklamowano go jako "komedii romantycznej", a zrobiono z tego całkiem dobry dramat, byłabym zachwycona. Dlatego w ten sposób film otrzymuje ode mnie notę 6/10, czyli niezły. I ocena leci w górę o jeden stopień tylko za grę aktorską (i za Lee). Generalnie można obejrzeć, jeśli nie masz nic do roboty, a zwyczajnie ci się nudzi.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz