poniedziałek, 24 lutego 2014

Blue Jasmine (2013)

Wahałam się, czy obejrzeć ten film, czy też nie. Ostatecznie zachęciła mnie recenzja Zwierza Popkulturalnego. I choć nie widziałam (jeszcze) "Tramwaju zwanego pożądaniem" (a obejrzę, żeby mieć porównanie), to jestem pod dużym wrażeniem. Przy okazji zastanawiam się (także po Ceremony), czy nie wykupić pakietu na platformie Ipla - 20 zł to nie jest dużo, a ma się dostęp do wielu fajnych filmów i seriali. Muszę jednak przejrzeć dokładnie ich listę, by stwierdzić, czy warto wydać, bo dla jednego filmu to nie bardzo. Na ipli ogląda się filmy przystępnie (po zakupie nie ma reklam), a co ważne - legalnie. Co do samego filmu, to powiem tak, że pamiętam, jak niecały rok temu byłam mocno zawiedziona "Poradnikiem pozytywnego myślenia". Spodziewałam się innego filmu, a problem chorób psychicznych, który bardzo mnie interesuje, został wyjątkowo spłaszczony. Również gra Jennifer Lawrence nie była niczym odkrywczym, wręcz momentami była czymś przerysowana. W dodatku "Poradnik..." w pewnym momencie zrobił się przewidywalny. Te wszystkie wady nie występują w "Blue Jasmine". 
Źródło: blog.mohito.pl
Tytułowa Jasmine jest kobietą, której niczego nie brakuje - mieszka w Nowym Jorku z bogatym mężem i adoptowanym synem, opływa w luksusie, czuje się naprawdę szczęśliwa, pomimo tego, iż wie, że interesy męża nie są do końca uczciwe. Jasmine wspiera go nawet, kiedy dochodzą do niej plotki, że Hal ją zdradza - gdy siostra mówi jej o tym, zamiast jej uwierzyć, staje się to powodem długoletniej waśni. Pierwszym ciosem jest jednak odejście syna, który ma dość życia w kłamstwie. Drugim - kiedy Jasmine sama na własne oczy przekonuje się, że Hal w rzeczywistości ją zdradza. Wtedy to kobieta dzwoni do FBI, Hal zostaje aresztowany za oszustwa finansowe. Ona sama wkrótce przenosi się do San Francisco, do swojej adoptowanej siostry, Ginger, by tam zacząć nowe życie.

Szczerze, nie rozumiem kolejnej zagrywki dystrybutora, który reklamuje ten film jako komedię. Owszem, ma momentami dowcipne dialogi, ale z całą pewnością nie można go nazwać komedią. Jest to przede wszystkim dramat. Dramat jednostki, a konkretnie Jasmine. Niedawno usłyszałam zdanie, że lubimy takie postacie, z którymi możemy się utożsamić. I muszę przyznać, że po części utożsamiam się z Jasmine. Kobieta bowiem, odkąd traci wszystko, nie ma pomysłu na siebie. Raz chce skończyć studia, potem decyduje się na kurs dekoracji wnętrz... I w tym wszystkim siostra nie potrafi jej pomóc. Ginger jest całkowitym przeciwieństwem Jasmine. Ciągle uważała się za gorszą, zdecydowała się pójść inną ścieżką. Pracuje jako kasjerka i jest matką dwójki dzieci, a mężczyzna, z którym się ostatnio spotyka, lubi wypić, lecz, jak sama przyznaje "przynajmniej nie kradnie". Cały czas jednak porównuje się z Jasmine, a swój los uważa zdeterminowany przez geny - choć siostra mówi, że to wcale nieprawda. Próbują sobie pomóc nawzajem, lecz żadna nie potrafi pomóc sobie. I na tym polega dramat tych jednostek, a zakończenie jest strasznie gorzkie.

Należą się przede wszystkim brawa Cate Blanchett (życzę jej Oscara za tę rolę), która świetnie pokazała kobietę załamaną nerwowo, z pewnymi zaburzeniami psychicznymi - Jasmine często mówi sama do siebie, brała leki (choć później nadużywa alkoholu), łatwo się denerwuje, płacze, często wygłasza monologi na temat swojego życia nawet nieznanym osobom. Boi się także nowo spotkanych mężczyzn, a kiedy już znajduje kogoś, z kim mogłaby na nowo ułożyć sobie życie, okłamuje go. Podobnie i Ginger, która ciągle trafia na nieodpowiednich mężczyn. Tu gra Cate Blanchett i Sally Hawkins jest bez zarzutu.

Co do kwestii technicznych - film trzeba oglądać uważnie. Chronologia jest nieco zaburzona i często mamy retrospekcje, które pokazują nam, jak doszło do tego, że Jasmine przeprowadziła się do San Francisco. Przy tym te retrospekcje są tak wtrącane, że czasami trudno wychwycić przejście. I nie do końca mi to odpowiada, dlatego nazwałabym to jedną z wad filmów (choć miałam okazję wcześniej oglądać produkcje Allena). Zdjęcia przedstawiające współczesny Nowy Jork, czy San Francisco są cudowne i nie mam tu również żadnych zarzutów. Również pochwalam decyzję dystrybutora o nietłumaczeniu tytułu, ponieważ jest on dość niejednoznaczny. Jasmine często nawiązuje do utworu "Blue Moon", przy którym poznała męża, ale też sam przymiotnik "Blue" po angielsku znaczy niekoniecznie "Błękitny", czy "Niebieski", ale też "Smutny". Dlatego tytuł jest bardzo ciekawy.

Ostatecznie jednak film "Blue Jasmine", choć nie opowiada skomplikowanej historii, jest filmem dobrym, ale głównie dobrym przez grę aktorską. Sam jest oparty na sztuce teatralnej, dlatego gra jest tak istotna. Jest ona na wysokim poziomie, a to, co pokazuje Cate Blanchett, jako wizerunek postaci chorej psychicznie, jest zdecydowanie lepszy od tego, co było przedstawione w "Poradniku...". Dlatego moja ocena to 7/10, czyli dobry. Dobry w sam sobie, choć gdybym miała oceniać samo aktorstwo, zdecydowanie byłaby to najwyższa ocena. 
Share:
Lokalizacja: Zielona Góra, Polska

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz