piątek, 14 października 2016

Wołyń (2016) - recenzja bardziej osobista

Piszę tę recenzję po dwóch dniach od obejrzenia tego wstrząsającego filmu, a do tej pory nie umiem praktycznie dobrać słów. Ta recenzja będzie bardziej osobista niż wszystkie pozostałe razem wzięte. Żaden film nie pozostawił chyba we mnie tak silnych emocji. Przyznaję, że bałam się tego filmu. Nie bałam w tym sensie, że będzie zły, że spłyci temat, że będzie ogólnie kiepski. Bałam się po prostu tego, co zobaczę. Z kina wyszłam cała blada, w milczeniu, tak jak i pozostałe osoby, które były na sali. Brakowało mi słów na to, co zobaczyłam.

Film ma też dla mnie charakter osobisty, bowiem chcę się podzielić z Czytelnikami bloga osobistą historią. Myślę, że ten, który czyta regularnie moje notki, widzi w stopce lokalizację "Zielona Góra". Nie trzeba być wielkim znawcą historii, by wiedzieć, że Zielona Góra i jej okolice są w granicach Polski dopiero od 1945 roku. Moja najbliższa rodzina pochodzi nie z Wołynia, a z dawnego województwa tarnopolskiego, ale i tam doświadczono ogromnych krzywd i traumy. Świadkiem tamtych wydarzeń jest jeszcze moja babcia, która nie raz opowiadała o tym, jak ona, jej siostra i matka bały się banderowców, którzy w każdej chwili mogli zabić ludzi tylko za to, że byli Polakami. Dawni sąsiedzi stali się największymi wrogami, przez których zmuszeni byli do ucieczki w nieznane. Te historie często brzmiały tak okrutnie, że były aż nieprawdopodobne. A dodatkowo film Smarzowskiego urzeczywistnił tamte wyobrażenia, które stały się aż nadto żywe.

Źródło: filmweb.pl

Lato 1939 roku. 17-letnia Zosia Głowacka jest zakochana z wzajemnością w młodym Ukraińcu o imieniu Petro. Niestety, rodzice decydują, że dziewczyna powinna wyjść za mąż za wdowca, Macieja Skibę. Zosia pomimo rozpaczy jest posłuszna woli rodziców, a tym samym zostaje żoną Macieja i macochą dla jego dzieci z pierwszego małżeństwa - Franka i Marysi. Wkrótce wybucha II wojna światowa. Wraz z Zosią jesteśmy świadkami tragicznych wydarzeń na Wołyniu, których kulminację mamy w 1943 roku, podczas słynnej rzezi wołyńskiej.

Wiem, że niektórzy mają zastrzeżenia, co do hasła na plakacie, że film opowiada o miłości w nieludzkich czasach. Wprawdzie jest prowadzony wątek trójkąta miłosnego, lecz fakt faktem - nie jest on wcale najważniejszy w tym filmie. Myślę jednak, że hasło nie jest tym samym fałszywe. Widziałam trochę filmów poruszających wątek II wojny światowej i łączy je bardzo często jedna rzecz - antywojenne przesłanie. Przesłanie, które mówi o bezsensie tamtej wojny, o cierpieniu ludzi żyjących w tych nieludzkich czasach, ale też te dzieła filmowe są swojego rodzaju ostrzeżeniem dla współczesnych, do czego może doprowadzić nienawiść. I do takich właśnie filmów zalicza się "Wołyń". A miłość wcale nie musi się objawiać w jeden sposób.

Owszem, mamy wątek miłości romantycznej, mamy nawet sceny czysto erotyczne (jak to przeważnie u Smarzowskiego), ale dla mnie bardziej w oczy rzucała się miłość Zosi do dzieci - czy to do swoich pasierbów (przejawiana w tym, że chciała ich chronić i ich wychować), czy też do własnego dziecka, którego broni za wszelką cenę do samego końca. Mamy też miłość wyrażoną w zwykłej przyzwoitości, nakazującej chronienie czyjegoś życia (np. wątek ukrywania Żydów przez Zosię, pomimo świadomości, że groziła za to kara śmierci), czy bohaterska odmowa Wasyla, szwagra Zosi, w udziale w mordowaniu Polaków (ze względu na to, że jego żona była Polką i nie wyobrażał sobie, że mógłby ją zabić). 

"Wołyń" opowiada jednak przede wszystkim o przetrwaniu. W filmie mamy przedstawione lata 1939-1943 (tak wynika z kontekstu i z tego, o czym opowiadają bohaterowie), a praktycznie całość trzyma w nieustannym napięciu, które dodatkowo potęguje muzyka - wprawdzie używana dość powściągliwie, ale ciągle zbliżająca widza do najgorszego. A właśnie wbrew pozorom w filmie nie ma dużo brutalnych scen. Są one jednak na tyle drastyczne, że w kinie odwracałam wzrok (dlatego film moim zdaniem nie jest dla wrażliwych). Dużo straszniejsze jest to poczucie nieuchronnej tragedii (zwłaszcza, że widz wie, jak film się skończy, a jeśli nie wie... To wystarczy jedno spojrzenie na wikipedię). Ciągłe potęgowanie nienawiści poprzez tajne spotkania Ukraińców, odwoływanie się do Biblii przez grekokatolickich duchownych (i jej fanatyczna interpretacja, nakazująca i usprawiedliwiająca zabójstwa), czy symboliczny pochówek Polski - już te sceny budzą wielkie przerażenie. 

Nie uważam jednak, że pan Smarzowski chciał przekazać nam coś złego, a wręcz przeciwnie. Jeśli ktoś ten film interpretuje jako nawoływanie do nienawiści do jakiejkolwiek nacji, to niestety, ale nic z tego nie zrozumiał. Takie ludobójstwo mogło się zdarzyć wszędzie. I zdarzyło się niejednokrotnie - także całkiem niedawno na Bałkanach czy w Rwandzie. Obecnie w Syrii trwa okrutna i równie bezsensowna wojna. Film "Wołyń" jest, jak już wcześniej wspomniałam, ostrzeżeniem. Pokazuje też mroczną naturę człowieka - jak niewiele potrzeba, by stać się bestią (o czym dobitnie mówi dialog z filmu: "To nie ludzie, to zwierzęta!" "Zwierzęta się nie znęcają"). Do czego prowadzi nacjonalizm i ślepa nienawiść do wszystkiego, co obce. "Wołyń" to upamiętnienie ofiar tej okrutnej zbrodni (a nazwisk wielu ofiar, a tym bardziej ich grobów, nigdy nie poznamy), ale i przesłanie - należy bowiem wybaczać dawne krzywdy, robić wszystko, by nigdy to się nie powtórzyło, ale też i nie zapominać o tym. Bo jeśli tylko zapomnimy o tamtych okrutnych czasach, to niestety, ale nadejdą one ponownie.

Warto też zwrócić uwagę, że film Smarzowskiego nikogo nie wybiela. I być może to jest w nim najbardziej wstrząsające i dołujące jednocześnie. Nie ma tak, że Ukraińcy byli katami, a Polacy tylko i wyłącznie ofiarami. Pokazano również sceny dyskryminacji Żydów (w tym okrutne zabójstwo) czy akcje odwetowe na Ukraińcach - a zarazem ukazano też bohaterskich Ukraińców, którzy odmówili udziału w ludobójstwie. Myślę, że o tym również należy pamiętać i mieć odwagę do tego, by przyznać się do błędów i okrucieństw.

Uważam, że film "Wołyń" nie jest filmem, w którym mamy jednego bohatera. Owszem, aktorstwo Michaliny Łabacz (wielkie brawa za debiut, jestem pod wrażeniem), Arkadiusza Jakubika czy Jacka Braciaka stoi na wysokim poziomie, ale żaden z nich nie jest typowym protagonistą. Raczej widz jest świadkiem wydarzeń, które widzi z perspektywy młodej Zosi. I jest to moim zdaniem dobry zabieg - Zosia początkowo jest roześmianą nastolatką, zakochaną i cieszącą się swoim życiem. Wystarczą jednak cztery lata, by świat, który dotychczas znała, skończył się. Zosia pod koniec filmu nie jest już tą samą osobą - wymowna jest ostatnia, symboliczna scena filmu, gdzie bohaterka grana przez Michalinę Łabacz jest skrajnie wyczerpana fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie jest wrakiem człowieka. 

Z jednej strony bardzo mi się końcowa scena filmu, ale jednak mam niedosyt. Być może jest to temat na oddzielny film, ale brakuje mi też opowieści o tym, co było potem, czyli o kolejnej traumie tamtych ludzi, którzy musieli opuścić swoje rodzinne miejscowości i wyruszyć w nieznane, by móc poczuć się bezpiecznie. Wprawdzie film "Róża" w reżyserii Smarzowskiego trochę o tym opowiada, ale brakuje mi takich "Samych swoich", lecz ujętych bardziej na poważnie (choć trzeba przyznać, że nawet ta kultowa komedia przełamała pewne tabu związane z tematem wysiedleń). Liczę, że coś takiego jeszcze powstanie.

Co jeszcze z wad, oprócz okrutnych i drastycznych scen morderstw? Coś, co nazywam roboczo "montażem Smarzowskiego". Bardzo lubię jego filmy, porusza on trudną tematykę, demaskuje on wszystkie polskie wady, hipokryzję, ale ciągłe ucinanie scenek jak w teledysku osobiście utrudnia mi odbiór. Na szczęście w "Wołyniu" nie ma tego aż tak dużo jak np. w "Drogówce". Wiem, że jednym się ten zabieg podoba, ale osobiście dla mnie jest zbędny i mnie rozprasza.

Od siebie mogę dodać jeszcze tyle, że nie mam żalu do tego, że osoby, które przeżyły rzeź wołyńską czy były świadkami innych czystek etnicznych nienawidzą daną nację jako całość. Tak jak np. moja ciocia, która mówiła, że "Ukraińcy są gorsi niż Niemcy". Nie oznacza to jednak, że współczesne pokolenie powinno nienawidzić te nacje - raczej powinno się uczyć i służyć przykładem, by nigdy więcej nie dopuścić do takiej tragedii. Trudno mieć jednak żal do świadków tamtych dni - nie czułabym zapewne spokoju i sympatii do ludzi, którzy zabrali mi rodzinę, dom i wszystko, co do tej pory znałam. 

Smarzowskiemu kino się udało. Podjął się naprawdę trudnego, pomijanego tematu i cieszę się, że mimo trudności finansowych udało się zrealizować ten film. Jest to film potrzebny, ale przede wszystkim - uczciwy. Niejednoznaczny. Nie pokazuje jedynie win jednej strony i krzywdy drugiej. Na tragedię na Wołyniu złożyło się naprawdę wiele czynników i Smarzowski świetnie je uchwycił. Daje lekcję historii bez zbędnej "dokumentalizacji" (wprawdzie wiele rzeczy, w tym dat, widz musi się domyślać, ale nie uważam tego za wadę filmu). "Wołyń" daje mocne przesłane i dosłownie wgniata w fotel. Jeśli ktoś jednak jest widzem wybitnie wrażliwym (był taki moment, gdzie sama chciałam wyjść z kina), to nie radzę go oglądać, bo jest wyjątkowo trudny i momentami brutalny. Pozostawiam go jednak bez oceny. Myślę, że długo nie będę mogła tego filmu umieścić w żadnych ramach, kategoriach, bo za bardzo we mnie będzie siedział. Po prostu kawał mocnego kina. 
Share:
Lokalizacja: Zielona Góra, Polska

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz