Gdy tylko dowiedziałam się o tym filmie, wiedziałam, że po prostu muszę go zobaczyć. Daleko mi do wielkich fanów Beksińskiego, ale jednak jego mroczne obrazy od zawsze mnie fascynowały, a zwłaszcza dowolność ich interpretacji. Dodatkowo historia Beksińskich jest tragiczna i mroczna zarazem - całkowicie pasująca do ekscentrycznego malarza, który wręcz ekshibicjonistycznie obdzierał życie swojej rodziny z prywatności. Dlatego od razu wiedziałam, na co pójdę do kina w październiku. I nie rozczarowałam się. "Ostatnia rodzina" to chyba jeden z najlepszych polskich filmów ostatnich lat - choć nie mieliśmy ostatnio złych tytułów, jak chociażby "Bogowie", nie wspominając o oscarowej "Idzie". Ale ten film przenosi nas na zupełnie nowy poziom.
Źródło: filmweb.pl |
Opisując fabułę ciężko uniknąć "spoilerów" (o ile spoilerami można nazwać wydarzenia, które są opisane na wikipedii). Film przedstawia opowieść o rodzinie Beksińskich na przestrzeni niemalże trzydziestu lat. Beksińskich poznajemy w roku 1977, kiedy to przeprowadzają się z Sanoka do Warszawy. Obserwujemy ich życie codzienne, widząc tragiczne momenty śmierci każdego z członków rodziny.
Zanim przejdę do recenzji właściwej, to muszę jednak rozpisać taką małą dygresję: mianowicie znów uderzają mnie komentarze, które chyba wciąż świadczą o tym, że ludzie nie rozumieją, że film biograficzny nie jest dokumentem. Pisałam o tym prawie trzy lata temu podczas oglądaniu filmu o Wałęsie (choć Wałęsa jest dość kontrowersyjną postacią). Jeszcze przed premierą tamtego filmu było głośno o tym, że film przeinacza pewne fakty, przedstawia Wałęsę w takim, a nie w innym świetle, itd. To samo mamy przy filmie "Ostatnia rodzina". Film o Beksińskich jest tylko oparty na prawdziwych wydarzeniach, nie odtwarza ich wiernie, bo to nie jest rola filmu biograficznego, który jest filmem fabularnym. Owszem, może tu lekko zawiódł marketing, bo w zwiastunie mamy napis "Poznaj prawdziwą historię Beksińskich", ale sam film niczego takiego nie sugeruje. Główne zarzuty są tutaj do roli Dawida Ogrodnika, ale o tym wspomnę dalej.
Film nie mówi nam wiele również o twórczości Zdzisława jako malarza, ani o karierze radiowej Tomka. Te rzeczy są jakby prowadzone w tle. Film opowiada właśnie o życiu rodzinnym i towarzyszącej śmierci, która wręcz prześladuje bohaterów od pierwszych chwil na ekranie. Dlaczego więc wybrano rodzinę Beksińskich, skoro można było wybrać każdą inną, nawet fikcyjną? Być może dlatego, że ich losy są aż nieprawdopodobne. O samym Zdzisławie można rzec, że umarł tak, jak żył - czyli nietypowo, niespodziewanie. Każdy z rodziny Beksińskich jest świadkiem śmierci lub śmierć próbuje ich jakoś dopaść. I tak po kolei widzimy opiekę nad matką Zdzisława i matką Zofii - a przecież to też jest dość trudny temat. Temat nieco pomijany w filmie, czy w książkach, ale jednak widząc sceny opieki nad osobą starszą, która już leży (i cała reszta wręcz czeka na jej śmierć), to aż przypomina się książka Whartona pt. "Tato". Myślę, że temat będzie coraz szerzej poruszany, zwłaszcza dlatego, że nasze społeczeństwo się starzeje i siłą rzeczy będzie to coraz większy problem. Widzimy od początku próby samobójcze Tomka - choć gdy jest ryzyko, że zginie on w katastrofie lotniczej, to widzimy w jego oczach strach przed tą nagłą i niespodziewaną śmiercią. W końcu widzimy nagłą i druzgocącą diagnozę Zofii - tętniaka aorty. Zofia jednak zdaje się być oswojona z tą śmiercią, lecz chce przygotować na nią swoich najbliższych. Po samobójstwie Tomka widzimy w końcu brutalne morderstwo Zdzisława, wieńczące całość.
Mimo dość depresyjnego tematu, jakim jest śmierć, jest też w filmie miejsce na dość zabawne zdarzenia, a także na te wzruszające - ale niekoniecznie z powodu śmierci. Po prostu widz dostrzega życie rodzinne takie, jakim ono jest. Oczywiście bardzo pomaga tu gra aktorska i niesamowite operowanie głosem wszystkich aktorów - przez to mamy wrażenie, że podsłuchujemy prawdziwe rozmowy, a nie sztucznie recytowane dialogi. Podobnie sama realizacja jest interesująca - większość akcji rozgrywa się w dwóch mieszkaniach - Zdzisława i Tomasza. Czasami można się poczuć klaustrofobicznie, ale przy tym widz ma wrażenie, że jest w mieszkaniu razem z resztą bohaterów i dosłownie może "wejść do ich świata". Byłam również pod wielkim wrażeniem wszelkich zmian, jakie widać na przestrzeni lat - a jest to rzecz często zaniedbywana przez twórców filmowych. Widzimy zmieniające się wnętrza mieszkań z typowo prlowskich aż po "ukochaną" w latach 90. boazerię na ścianach. Sprzęty - coraz mniejsze kamery, aparaty, lepsze telefony, aż w końcu mamy komputer. Naprawdę w detalach i w scenografii można się wręcz zakochać.
Teraz najważniejsze i najlepsze, co w tym filmie, czyli gra aktorska i główni bohaterowie. Dobrego aktora poznaję po tym, że na ekranie widzę jego postać, a nie jego samego. Tak miałam tutaj z Andrzejem Sewerynem w roli Zdzisława. Nikomu nie trzeba udowadniać wielkości tego aktora, ale tutaj pokazał wręcz mistrzostwo świata. I mowa nie tylko o charakteryzacji, ale o zmianie sposobu mówienia, poruszania się (z wiekiem jest też inaczej). Sama kreacja Zdzisława jest wręcz niebywała. Na ekranie widzimy postać wyjątkowo ekscentryka, który w oczach fana, Piotra Dmochowskiego, jest właściwie wesołym człowiekiem, mimo tematyki swoich dzieł. W obrazach było widać jego masochistyczne skłonności, natomiast w życiu rodzinnym - narcyzm i egoizm. Nie mam na myśli tu scen, kiedy Zdzisław uwielbia nagrywać czy fotografować siebie (choć to też jest dość symboliczne). To on jest tym, który nadaje rytm swojej rodzinie, ale jednocześnie nie chce się przystosować do pewnych zwyczajów (chociażby Wigilia, gdzie zlekceważył potrzeby religijne swojej żony, matki i teściowej). To on prowadzi dysputy na najróżniejsze tematy, mówi, że rodzina to po prostu ludzie, którzy się kochają i nie znoszą jednocześnie. Mimo to widać pewną porażkę na wielu polach. Przez stoicyzm i takie jakby wypranie z emocji trudno mi było stwierdzić, czy on kiedykolwiek kogoś kochał naprawdę. Czuł przywiązanie do swojej żony, czuł się odpowiedzialny za syna, ale czy była to miłość? Uderzyła mnie zwłaszcza scena, gdy Tomek po śmierci matki próbował się zbliżyć do ojca, jakoś go przytulić, a Zdzisław gestem pokazał, że sobie tego nie życzy. Na śmierć patrzył kompletnie bez emocji. Obdzierał też rodzinę z intymności - właśnie poprzez nagrywanie takich rzeczy jak śmierć najbliższych. A być może właśnie to jest najbardziej intymny moment w życiu człowieka (coś jak "live together, die alone" z Lost). Zdzisław przez cały film okazał jakieś emocje może z dwa razy - tak to cały czas zachowuje się aż za spokojnie. Przez to nie potrafi zareagować w odpowiedni sposób - np. w scenie, gdy Tomek przychodzi do mieszkania rodziców i demoluje kuchnię bez większego powodu, sprawiając przy tym przykrość matce. Beksiński po prostu nagrywa na kamerze całe zajście, ale ani trochę nie pomaga potem żonie. Tym bardziej swojemu synowi. Myślę, że rola Andrzeja Seweryna jest niesamowita i bardzo wymagająca - grać kogoś niemalże bez emocji to wielka sztuka. I ta się udała.
Całkowitym kontrastem Zdzisława jest jego syn, Tomasz, grany przez Dawida Ogrodnika. Z jego rolą pojawiło się mnóstwo kontrowersji i dość negatywnych komentarzy, zwłaszcza od fanów Tomka - tłumacza, redaktora, dziennikarza muzycznego. Nic dziwnego, że dla jego fanów może to być szok - specyficzna gra Dawida Ogrodnika (gesty, sposób wymowy) oraz cała kreacja Tomka mogą być wątpliwości. Tomasz niewątpliwie jest przeciwieństwem i kontrastem dla Zdzisława, swojego ojca. Ma on problem z kontrolowaniem własnych emocji, wybuchów gniewu, nie potrafi ułożyć sobie życia osobistego, jest też właściwie zależny od rodziców, a zwłaszcza od matki, która to chodzi sprzątać do niego, gotuje mu obiad, itd. Tomasz jednak nie docenia tych wszystkich starań i nie potrafi odnaleźć porozumienia z rodzicami, którzy chcą mu w jakiś sposób pomóc. Zamiast tego podejmuje kilka prób samobójczych. W gruncie rzeczy jest to postać nieszczęśliwa, niezrozumiała. Ma on swoją pasję - muzyka rockowa oraz filmy (zwłaszcza anglojęzyczne, których był tłumaczem) to całe jego życie. Lecz nie odnajduje on wsparcia ani zrozumienia nawet wśród najbliższych, a zwłaszcza u swojego ojca. To od Tomka dowiadujemy się czegoś więcej o twórczości Zdzisława, jest on nią autentycznie zafascynowany, ale jednak kontrast i odległość od ojca są zbyt olbrzymie, by to wszystko unieść. Jest coś smutnego w zdaniu Tomka: "gdybyś dał mi chociaż raz w dupę, to wiedziałbyś, gdzie są granice". Owszem, gra Ogrodnika może męczyć, może jego postać jest przerysowana, przeszarżowana, ale swoją rolę spełnia znakomicie - mam tu na myśli przede wszystkim Tomasza jako przeciwieństwo własnego ojca. Jestem też w trakcie lektury książki Magdaleny Grzebałkowskiej "Beksińscy. Portret podwójny". Jeśli obraz z książki jest prawdziwy, to Tomek grany przez Ogrodnika jest idealnym odzwierciedleniem na ekranie. Należy także pamiętać, że człowiek w życiu zawodowym i w życiu prywatnym może mieć całkowicie różne twarze.
Jest jeszcze Zofia. Najnormalniejsza z całej rodziny, ale przy tym zdaje się, że najtrudniejsza rola do zagrania. I dlatego podziwiam tu Aleksandrę Konieczną za fantastyczną grę. Zofia Beksińska jest cicha, wycofana, mimo swojego wykształcenia jest też osobą skromną. Przykładna matka i żona, towarzyszka życia Zdzisława. Choć też popełniała błędy, zwłaszcza w wyręczaniu Tomasza ze wszystkiego (mimo, że Tomek miał około 30 lat, to ona chodziła do niego sprzątać), to jednak jako matka starała się go zawsze zrozumieć i wspierać. To właściwie dzięki niej obserwujemy te wszystkie dziwactwa, jakie mają miejsce w domu Beksińskich. Zofia jest ostoją normalności, choć i nawet nią stać na rozmowy egzystencjalne w trakcie codziennych czynności - choć czy czasem nie jest tak w każdym domu? Nie można też powiedzieć jednego o Zofii - że jest zahukana. Postawiła się mężowi, gdy wydano o nich książkę, w której zawarte były rodzinne sekrety. Myślę, że rola Aleksandry Koniecznej zasługuje na wiele nagród i jest również fenomenalna.
Na uwagę oczywiście zasługuje (oprócz udźwiękowienia) ścieżka muzyczna - a na niej zarówno muzyka klasyczna, jak i znane rockowe kawałki - nawet muzyka obrazuje idealnie kontrast między Zdzisławem a jego synem, dlatego, że słynny malarz raczej nie podzielał gustu muzycznego Tomka.
Co z wad? Oprócz dość kontrowersyjnej gry Ogrodnika - trochę niektóre scenki są nad wyraz. Nie można powiedzieć, że są niepotrzebne, ale tak jakby trzeba było coś tam jednak wspomnieć, że Zdzisław to był malarzem i artystą, a Tomek był tłumaczem i dziennikarzem muzycznym. Widz nie zaznajomiony z biografią Beksińskich może czuć się trochę pogubiony, na szczęście takich scenek nie ma za wiele. Brakuje jednak pewnego słowa wyjaśnienia, skąd się wzięły takie, a nie inne relacje. Nawet brak wyjaśnienia, dlaczego Beksińscy wyprowadzili się z Sanoka, może sprawić, że widz może czuć się pogubiony.
Przy filmie "Ostatnia rodzina" ciężko uwierzyć, że jest to właściwie debiut reżyserski, ponieważ Jan Matuszyński poradził sobie fenomenalnie z takim zadaniem. Jest to chyba jeden z najlepszych polskich filmów ostatnich lat. Aktorstwo jest na najwyższym, światowym poziomie, historia jest także dość uniwersalna - w końcu chyba każdy widz odnalazł jakieś odniesienia do własnego życia rodzinnego. Idealnym uzupełnieniem tematu będzie też moim zdaniem książka Magdaleny Grzebałkowskiej, którą czytam i ciągle fascynuję się ciekawymi faktami z życia Beksińskich. Jeśli "Wołyń" czy "Powidoki", które również chcę zobaczyć, są jeszcze lepsze, to polskie kino ma niesamowity rok. A moja ocena to 9/10, czyli film jest rewelacyjny. Naprawdę warto zobaczyć.
Zanim przejdę do recenzji właściwej, to muszę jednak rozpisać taką małą dygresję: mianowicie znów uderzają mnie komentarze, które chyba wciąż świadczą o tym, że ludzie nie rozumieją, że film biograficzny nie jest dokumentem. Pisałam o tym prawie trzy lata temu podczas oglądaniu filmu o Wałęsie (choć Wałęsa jest dość kontrowersyjną postacią). Jeszcze przed premierą tamtego filmu było głośno o tym, że film przeinacza pewne fakty, przedstawia Wałęsę w takim, a nie w innym świetle, itd. To samo mamy przy filmie "Ostatnia rodzina". Film o Beksińskich jest tylko oparty na prawdziwych wydarzeniach, nie odtwarza ich wiernie, bo to nie jest rola filmu biograficznego, który jest filmem fabularnym. Owszem, może tu lekko zawiódł marketing, bo w zwiastunie mamy napis "Poznaj prawdziwą historię Beksińskich", ale sam film niczego takiego nie sugeruje. Główne zarzuty są tutaj do roli Dawida Ogrodnika, ale o tym wspomnę dalej.
Film nie mówi nam wiele również o twórczości Zdzisława jako malarza, ani o karierze radiowej Tomka. Te rzeczy są jakby prowadzone w tle. Film opowiada właśnie o życiu rodzinnym i towarzyszącej śmierci, która wręcz prześladuje bohaterów od pierwszych chwil na ekranie. Dlaczego więc wybrano rodzinę Beksińskich, skoro można było wybrać każdą inną, nawet fikcyjną? Być może dlatego, że ich losy są aż nieprawdopodobne. O samym Zdzisławie można rzec, że umarł tak, jak żył - czyli nietypowo, niespodziewanie. Każdy z rodziny Beksińskich jest świadkiem śmierci lub śmierć próbuje ich jakoś dopaść. I tak po kolei widzimy opiekę nad matką Zdzisława i matką Zofii - a przecież to też jest dość trudny temat. Temat nieco pomijany w filmie, czy w książkach, ale jednak widząc sceny opieki nad osobą starszą, która już leży (i cała reszta wręcz czeka na jej śmierć), to aż przypomina się książka Whartona pt. "Tato". Myślę, że temat będzie coraz szerzej poruszany, zwłaszcza dlatego, że nasze społeczeństwo się starzeje i siłą rzeczy będzie to coraz większy problem. Widzimy od początku próby samobójcze Tomka - choć gdy jest ryzyko, że zginie on w katastrofie lotniczej, to widzimy w jego oczach strach przed tą nagłą i niespodziewaną śmiercią. W końcu widzimy nagłą i druzgocącą diagnozę Zofii - tętniaka aorty. Zofia jednak zdaje się być oswojona z tą śmiercią, lecz chce przygotować na nią swoich najbliższych. Po samobójstwie Tomka widzimy w końcu brutalne morderstwo Zdzisława, wieńczące całość.
Mimo dość depresyjnego tematu, jakim jest śmierć, jest też w filmie miejsce na dość zabawne zdarzenia, a także na te wzruszające - ale niekoniecznie z powodu śmierci. Po prostu widz dostrzega życie rodzinne takie, jakim ono jest. Oczywiście bardzo pomaga tu gra aktorska i niesamowite operowanie głosem wszystkich aktorów - przez to mamy wrażenie, że podsłuchujemy prawdziwe rozmowy, a nie sztucznie recytowane dialogi. Podobnie sama realizacja jest interesująca - większość akcji rozgrywa się w dwóch mieszkaniach - Zdzisława i Tomasza. Czasami można się poczuć klaustrofobicznie, ale przy tym widz ma wrażenie, że jest w mieszkaniu razem z resztą bohaterów i dosłownie może "wejść do ich świata". Byłam również pod wielkim wrażeniem wszelkich zmian, jakie widać na przestrzeni lat - a jest to rzecz często zaniedbywana przez twórców filmowych. Widzimy zmieniające się wnętrza mieszkań z typowo prlowskich aż po "ukochaną" w latach 90. boazerię na ścianach. Sprzęty - coraz mniejsze kamery, aparaty, lepsze telefony, aż w końcu mamy komputer. Naprawdę w detalach i w scenografii można się wręcz zakochać.
Teraz najważniejsze i najlepsze, co w tym filmie, czyli gra aktorska i główni bohaterowie. Dobrego aktora poznaję po tym, że na ekranie widzę jego postać, a nie jego samego. Tak miałam tutaj z Andrzejem Sewerynem w roli Zdzisława. Nikomu nie trzeba udowadniać wielkości tego aktora, ale tutaj pokazał wręcz mistrzostwo świata. I mowa nie tylko o charakteryzacji, ale o zmianie sposobu mówienia, poruszania się (z wiekiem jest też inaczej). Sama kreacja Zdzisława jest wręcz niebywała. Na ekranie widzimy postać wyjątkowo ekscentryka, który w oczach fana, Piotra Dmochowskiego, jest właściwie wesołym człowiekiem, mimo tematyki swoich dzieł. W obrazach było widać jego masochistyczne skłonności, natomiast w życiu rodzinnym - narcyzm i egoizm. Nie mam na myśli tu scen, kiedy Zdzisław uwielbia nagrywać czy fotografować siebie (choć to też jest dość symboliczne). To on jest tym, który nadaje rytm swojej rodzinie, ale jednocześnie nie chce się przystosować do pewnych zwyczajów (chociażby Wigilia, gdzie zlekceważył potrzeby religijne swojej żony, matki i teściowej). To on prowadzi dysputy na najróżniejsze tematy, mówi, że rodzina to po prostu ludzie, którzy się kochają i nie znoszą jednocześnie. Mimo to widać pewną porażkę na wielu polach. Przez stoicyzm i takie jakby wypranie z emocji trudno mi było stwierdzić, czy on kiedykolwiek kogoś kochał naprawdę. Czuł przywiązanie do swojej żony, czuł się odpowiedzialny za syna, ale czy była to miłość? Uderzyła mnie zwłaszcza scena, gdy Tomek po śmierci matki próbował się zbliżyć do ojca, jakoś go przytulić, a Zdzisław gestem pokazał, że sobie tego nie życzy. Na śmierć patrzył kompletnie bez emocji. Obdzierał też rodzinę z intymności - właśnie poprzez nagrywanie takich rzeczy jak śmierć najbliższych. A być może właśnie to jest najbardziej intymny moment w życiu człowieka (coś jak "live together, die alone" z Lost). Zdzisław przez cały film okazał jakieś emocje może z dwa razy - tak to cały czas zachowuje się aż za spokojnie. Przez to nie potrafi zareagować w odpowiedni sposób - np. w scenie, gdy Tomek przychodzi do mieszkania rodziców i demoluje kuchnię bez większego powodu, sprawiając przy tym przykrość matce. Beksiński po prostu nagrywa na kamerze całe zajście, ale ani trochę nie pomaga potem żonie. Tym bardziej swojemu synowi. Myślę, że rola Andrzeja Seweryna jest niesamowita i bardzo wymagająca - grać kogoś niemalże bez emocji to wielka sztuka. I ta się udała.
Całkowitym kontrastem Zdzisława jest jego syn, Tomasz, grany przez Dawida Ogrodnika. Z jego rolą pojawiło się mnóstwo kontrowersji i dość negatywnych komentarzy, zwłaszcza od fanów Tomka - tłumacza, redaktora, dziennikarza muzycznego. Nic dziwnego, że dla jego fanów może to być szok - specyficzna gra Dawida Ogrodnika (gesty, sposób wymowy) oraz cała kreacja Tomka mogą być wątpliwości. Tomasz niewątpliwie jest przeciwieństwem i kontrastem dla Zdzisława, swojego ojca. Ma on problem z kontrolowaniem własnych emocji, wybuchów gniewu, nie potrafi ułożyć sobie życia osobistego, jest też właściwie zależny od rodziców, a zwłaszcza od matki, która to chodzi sprzątać do niego, gotuje mu obiad, itd. Tomasz jednak nie docenia tych wszystkich starań i nie potrafi odnaleźć porozumienia z rodzicami, którzy chcą mu w jakiś sposób pomóc. Zamiast tego podejmuje kilka prób samobójczych. W gruncie rzeczy jest to postać nieszczęśliwa, niezrozumiała. Ma on swoją pasję - muzyka rockowa oraz filmy (zwłaszcza anglojęzyczne, których był tłumaczem) to całe jego życie. Lecz nie odnajduje on wsparcia ani zrozumienia nawet wśród najbliższych, a zwłaszcza u swojego ojca. To od Tomka dowiadujemy się czegoś więcej o twórczości Zdzisława, jest on nią autentycznie zafascynowany, ale jednak kontrast i odległość od ojca są zbyt olbrzymie, by to wszystko unieść. Jest coś smutnego w zdaniu Tomka: "gdybyś dał mi chociaż raz w dupę, to wiedziałbyś, gdzie są granice". Owszem, gra Ogrodnika może męczyć, może jego postać jest przerysowana, przeszarżowana, ale swoją rolę spełnia znakomicie - mam tu na myśli przede wszystkim Tomasza jako przeciwieństwo własnego ojca. Jestem też w trakcie lektury książki Magdaleny Grzebałkowskiej "Beksińscy. Portret podwójny". Jeśli obraz z książki jest prawdziwy, to Tomek grany przez Ogrodnika jest idealnym odzwierciedleniem na ekranie. Należy także pamiętać, że człowiek w życiu zawodowym i w życiu prywatnym może mieć całkowicie różne twarze.
Jest jeszcze Zofia. Najnormalniejsza z całej rodziny, ale przy tym zdaje się, że najtrudniejsza rola do zagrania. I dlatego podziwiam tu Aleksandrę Konieczną za fantastyczną grę. Zofia Beksińska jest cicha, wycofana, mimo swojego wykształcenia jest też osobą skromną. Przykładna matka i żona, towarzyszka życia Zdzisława. Choć też popełniała błędy, zwłaszcza w wyręczaniu Tomasza ze wszystkiego (mimo, że Tomek miał około 30 lat, to ona chodziła do niego sprzątać), to jednak jako matka starała się go zawsze zrozumieć i wspierać. To właściwie dzięki niej obserwujemy te wszystkie dziwactwa, jakie mają miejsce w domu Beksińskich. Zofia jest ostoją normalności, choć i nawet nią stać na rozmowy egzystencjalne w trakcie codziennych czynności - choć czy czasem nie jest tak w każdym domu? Nie można też powiedzieć jednego o Zofii - że jest zahukana. Postawiła się mężowi, gdy wydano o nich książkę, w której zawarte były rodzinne sekrety. Myślę, że rola Aleksandry Koniecznej zasługuje na wiele nagród i jest również fenomenalna.
Na uwagę oczywiście zasługuje (oprócz udźwiękowienia) ścieżka muzyczna - a na niej zarówno muzyka klasyczna, jak i znane rockowe kawałki - nawet muzyka obrazuje idealnie kontrast między Zdzisławem a jego synem, dlatego, że słynny malarz raczej nie podzielał gustu muzycznego Tomka.
Co z wad? Oprócz dość kontrowersyjnej gry Ogrodnika - trochę niektóre scenki są nad wyraz. Nie można powiedzieć, że są niepotrzebne, ale tak jakby trzeba było coś tam jednak wspomnieć, że Zdzisław to był malarzem i artystą, a Tomek był tłumaczem i dziennikarzem muzycznym. Widz nie zaznajomiony z biografią Beksińskich może czuć się trochę pogubiony, na szczęście takich scenek nie ma za wiele. Brakuje jednak pewnego słowa wyjaśnienia, skąd się wzięły takie, a nie inne relacje. Nawet brak wyjaśnienia, dlaczego Beksińscy wyprowadzili się z Sanoka, może sprawić, że widz może czuć się pogubiony.
Przy filmie "Ostatnia rodzina" ciężko uwierzyć, że jest to właściwie debiut reżyserski, ponieważ Jan Matuszyński poradził sobie fenomenalnie z takim zadaniem. Jest to chyba jeden z najlepszych polskich filmów ostatnich lat. Aktorstwo jest na najwyższym, światowym poziomie, historia jest także dość uniwersalna - w końcu chyba każdy widz odnalazł jakieś odniesienia do własnego życia rodzinnego. Idealnym uzupełnieniem tematu będzie też moim zdaniem książka Magdaleny Grzebałkowskiej, którą czytam i ciągle fascynuję się ciekawymi faktami z życia Beksińskich. Jeśli "Wołyń" czy "Powidoki", które również chcę zobaczyć, są jeszcze lepsze, to polskie kino ma niesamowity rok. A moja ocena to 9/10, czyli film jest rewelacyjny. Naprawdę warto zobaczyć.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz