sobota, 23 stycznia 2016

Orange is the New Black, sezony 1-3 (2013-2015)

Jest moja pierwsza pozycja obejrzana na Netflixie. Zabierałam się do niej od jakiegoś czasu, aż w końcu wyszło, że mogę obejrzeć ten świetny serial całkowicie legalnie. Serial, który pod wieloma względami mnie przyciągnął: obsada - ludzie różnych kolorów skóry, orientacji, czy tożsamości płciowej, sama fabuła: życie więźniarek za kratami (a instytucje totalne zawsze mnie interesowały) oraz ciekawe postacie ze swoimi historiami i motywami. Otrzymujemy wręcz serial doskonały, który nie przesadza z momentami zabawnymi, ale też nie boi się poruszać trudnych tematów.
Źródło: filmweb.pl
Serial zaczyna się od momentu, kiedy Piper Chapman zgłasza się do odbycia kary więzienia za pomoc w przemycie narkotyków i praniu brudnych pieniędzy. Okazuje się, że w Litchfield znajduje się była dziewczyna Piper, Alex, przez ta którą trafiła do więzienia. Piper szybko przekonuje się, że w więzieniu panuje pewna hierarchia oraz mnóstwo niepisanych zasad.

Muszę zacząć jednak od chyba jedynej, ale bardzo uciążliwej wady. Główna bohaterka. Tak, dawno nie wiedziałam głównej bohaterki, która byłaby tak irytująca. W założeniu protagonista powinien sprawiać, że darzy się go choć trochę sympatią. Tak niestety nie jest z Piper. O ile w pierwszym sezonie mogę wybaczyć jej to, że jest sztywna, że za bardzo trzyma się ściśle jakichś wyuczonych reguł, że nie łapie pewnych konwenansów - w końcu pochodzi z "porządnej" rodziny, właściwie nie wie, jak ma się zachowywać w świecie pełnym kryminalistek. Jest w kompletnie nowej sytuacji i przez to jest w szoku. Natrafiłam na argumenty, że jest najbardziej "ludzką" postacią, bowiem ciągle popełnia błędy. Tylko właśnie słowem kluczem jest to "ciągle". Dorosłe osoby raczej nie mają tak wyjątkowego pecha, że raz za razem popełniają błąd. I właśnie o ile te błędy jestem w stanie wybaczyć Piper z sezonu pierwszego, tak dalej jest gorzej. W sezonie drugim są wprawdzie chwile, w których jest w porządku, w których zachowuje się jak porządny człowiek i wreszcie umie postawić na swoim, tak jednak w sezonie trzecim znów przegina, próbując walczyć o władzę. Nie znoszę takich egoistycznych bohaterów, którzy swój egoizm uzasadniają "dobrymi pobudkami" w stylu "to dla twojego dobra". Nie znoszę życiowych pierdół, które komplikują swoje życie na własne życzenie. Czasem można coś uzasadnić pechem, niewiedzą, ale... No bez przesady.

Ale! Dla jednej postaci (nawet głównej) nie będę rezygnować z całej masy pozytywów. Bo choć Piper jest główną bohaterką, to niekoniecznie wiedzie prym, nie zawsze historia jest widziana z jej punktu widzenia, a choć postaci mamy całe mnóstwo, to dla każdej z nich jest czas. "Orange is the New Black" to właśnie serial, któremu służy długość (w czerwcu będziemy mieli czwarty sezon), ponieważ mamy bardzo dużo postaci, a większość z nich miała już swoje flashbacki i opowiedzianą historię na temat różnych, ważnych momentów życia. Mamy tu wiele bohaterek, a każda z nich ma swoją wyjątkową historię. Możemy im kibicować, możemy czuć do nich sympatię, do tego stopnia, że możemy też zapomnieć, że wiele z nich odbywa karę za ciężkie przestępstwa. I w ten sposób np. Daya ma talent plastyczny i lubi rysować, Ruda jest "mamą" dla innych więźniarek i świetnie gotuje, Morrello mimo dość mrocznej przeszłości jest sympatyczna dla nowych, Sophia jest wspaniałą fryzjerką, a Jones prowadzi zajęcia z jogi. Można tak wymieniać bardzo, bardzo długo, każda z bohaterek zasługuje na oddzielny akapit, jednak po prostu trzeba serial obejrzeć. Każda, mimo swoich wad, jest ciekawą osobowością.

Druga kwestia, która mnie ujęła, to przedstawienie instytucji totalnej - mamy trudne relacje między więźniarkami i strażnikami (łącznie z nadużywaniem władzy), poczucie odizolowania czy tworzenie klik, a także różne strategie radzenia sobie z sytuacją, jaką jest pobyt w więzieniu. W serialu można zaobserwować swoisty mikrokosmos, cały przekrój społeczny. Mamy bohaterki pochodzące z dobrych domów, jak i te pochodzące z biednych, także recydywistki, które na wolności nie wiedzą, jak mają właściwie żyć.

Podoba mi się również to, że "Orange is the New Black" podejmuje się trudnych, często nawet bardzo trudnych tematów. Uprzedzenia rasowe są szczególnie widoczne, ponieważ kobiety przebywają oddzielnie - oddzielnie białe, oddzielnie czarne, oddzielnie Latynoski. Z tego wynika cała masa różnych uprzedzeń i animozji. Poruszone zostają problemy homofobii i transfobii, a także (moim zdaniem chyba najokropniejszy) problem gwałtu. We flashbackach widzimy również, że często przyczyny, dla których kobiety zostały osadzone, są najróżniejsze. Często to były drobne przestępstwa, a czasem jednak poważniejsze.

Przy tym wszystkim serial nie traci na humorze, w każdym odcinku są sceny i sytuacje, które są zabawne i często w dość ironiczny sposób potrafią również poruszać dość ważne problemy. I myślę, że jest to recepta na udany serial.

Jeśli ktoś szuka serialu z różnorodną obsadą, gdzie mamy dużo postaci kobiecych, gdzie poruszane są dość istotne sprawy społeczne - jest to serial dla niego. Jeśli ktoś jeszcze nie zna albo nie miał okazji obejrzeć, to polecam zobaczyć na Netflixie - wielkim plusem jest też bardzo dobre tłumaczenie, nie zawiodłam się i mam nadzieję, że polskie tłumaczenia na Netflixie pozostaną na tak wysokim poziomie jak właśnie "Orange is the New Black". Czekam na sezon czwarty, a na razie serial otrzymuje ode mnie notę 9/10, czyli rewelacyjny (jednak oczko w dół za Piper). 
Share:
Lokalizacja: Zielona Góra, Polska

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz