poniedziałek, 18 stycznia 2016

Gwiezdne Wojny, cz. I-III (1999-2005)

Przy recenzji najnowszego epizodu "Gwiezdnych Wojen" mówiłam, że nie miałam okazji nadrobić tej nowej trylogii, opowiadającej o Anakinie Skywalkerze. Na szczęście dzięki TVN-owi udało mi się to zrobić - bowiem przed dwoma tygodniami wyemitowano "Mroczne Widmo", a w następnych tygodniach kolejne części. Większość fanów mówiła, że tej trylogii nie uznaje, że jest beznadziejna, że w zasadzie udaje, że ona nie istnieje. Wolałam trzymać dystans do takich wypowiedzi, póki filmów nie zobaczyłam. Niestety, wielu argumentom ciężko nie przyznać racji. Choć bardzo się starałam oglądać, starałam się nie mieć uprzedzeń. Teraz rozumiem zarzuty.
Źródło: www.punkt44.pl
Nowa trylogia to dzieło Lucasa z lat 1999-2005, opowiadająca o Anakinie Skywalkerze, czyli przyszłym Lordzie Vaderze. Trylogia opowiada o tym, jak Anakin przeszedł na Ciemną Stronę Mocy i co sprawiło, że z dobrego Rycerza Jedi stał się złym Darthem Vaderem. Filmy opowiadają także o toczącej się Wojnie Klonów i rodzącym się uczuciu Anakina do Padme Amidali, jego przyszłej żony i matki Luke'a i Lei.

Właściwie nie wiem, od czego zacząć. Chyba zacznę od zalet, bo tych jest niestety znacznie mniej. Zaletą jest doborowa obsada: Christopher Lee, Evan McGregor, Liam Neeson, Samuel L. Jackson, czy wreszcie Natalie Portman. Praktycznie dużo znanych nazwisk, które poniekąd ratują te filmy. Drugą zaletą jest niezły komizm, zwłaszcza w części drugiej, kiedy Anakin zaczyna trochę się buntować przeciwko Obi Wanowi - to akurat mi się podobało. I jak już jesteśmy przy postaci Obi Wana - to właśnie chyba jest najmocniejszy punkt tej trylogii. Obsadzenie Ewana McGregora to wręcz idealny casting, a i do samej postaci ciężko mieć jakiekolwiek zarzuty. Zagrał go na tyle dobrze, że chyba zawsze będę go sobie wyobrażać jako Obi Wana.

To by było na tyle z zalet. Przy wadach chciałabym najpierw wspomnieć o wadach względem całości uniwersum, a później o wadach czysto "technicznych". Po pierwsze, stara trylogia miała swój swoisty klimat. Może jak na dzisiejsze czasy lekko kiczowata, część efektów się zestarzała, a wiele rzeczy było opowiedziane na zasadzie niedopowiedzeń, tak jednak klimat był. Widać to zwłaszcza przy wątku Mocy - jak w starych częściach była czymś tajemniczym i nieznanym, tak w nowych mieliśmy wyjaśnienie zagadki - to dzięki midichlorianom i ich stężeniu w organizmie. Gdy po raz pierwszy o tym usłyszałam, to miałam takie "Eeee?" Dla mnie zabieg niepojęty, który odarł wszystko z tzw. "magii". Po drugie - za dużo polityki. Stara trylogia była o tyle fajna, że opowiadała prostą historię, właściwie taką bajkę z dobrym zakończeniem. Natomiast w nowej pojawiają się wątki polityczne, które mnie osobiście nudziły.

Kolejna i chyba najważniejsza wada - Anakin. Nie rozumiem, jak jeden z najlepszych czarnych charakterów w historii kina mógł się okazać... Kimś takim? Anakin spełnia wiele cech Mary Sue: miał wyjątkowo duże stężenie midichlorianów, był dojrzały ponad wiek, utalentowany, do tego przystojny, romantyczny i w ogóle. A przy tym nieznośny jak diabli. Momentami nie mogłam już słuchać jego biadolenia i narzekania. Współczuję tylko Haydenowi Christensenowi, który później miał łatkę "kiepskiego aktora" właśnie przez postać Anakina. Niestety, to nie tak.

Właśnie nie aktorstwo jest najgorszym mankamentem, a beznadziejnie pisane postacie i dialogi. Że Christensen nie jest niczemu winny, widać dobitnie na przykładzie Natalie Portman, grającej Padme Amidalę - w końcu aktorka znana jest z o wiele lepszych ról, dostała też Oscara. W tej trylogii była ograniczona do roli ukochanej głównego bohatera i matki jego dzieci.

Sam wątek romansowy był do tego... Delikatnie mówiąc, dziwny. Amidala poznała Anakina, gdy miała 14 lat, a on sam był dzieckiem. Niby nieduża różnica wieku, bo 5 lat, ale jednak nie potrafiłabym się zakochać w kimś, kogo znałam jako dzieciaka. Do tego drętwe dialogi (który dziewięciolatek mówi do dziewczyny "Jesteś jak anioł"?). Cała część druga praktycznie skupia się na romansie Anakina i Padme, przez co część drugą uważam też za najgorszą z całości. O ile właśnie pierwsza się broni, o tyle pozostałe dwie są pozbawione sensu.

Bo nie tylko drętwe dialogi są mankamentem, ale też kiepskie rozłożenie napięcia, a akcja momentami toczy się za szybko (sądziłam, że kuszenie do przejścia na Ciemną Stronę Mocy będzie trwało nieco dłużej, tymczasem poświęcono na to skandalicznie mało scen). Wrogowie również nie są fascynujący (czy Darth Maul miał cokolwiek do powiedzenia, chociażby jedną kwestię?).

No i jeszcze jedna rzecz, która sprawiła, że filmy bardziej słuchałam, niż oglądałam: nadmierne użycie CGI. Lucas zachłysnął się nową technologią, która już wtedy stała na dość wysokim poziomie. W efekcie jednak wiele scen było po prostu czystymi animacjami komputerowymi, a żywi aktorzy byli tylko "wklejeni" w sztuczne tło. Jedynie klasyczna muzyka Johna Williamsa trzymała swój poziom.

Podsumowując: nowa trylogia jest właściwie taka, jak mówili fani uniwersum - po prostu kiepska. Nie jest jednak na tyle beznadziejna, żeby zapadała w pamięć. To jest ten rodzaj filmów, który ogląda się raz, a później się o nim raz na zawsze zapomina. I tylko z tego powodu moja ocena jest nieco podwyższona i dla całości to będzie 5/10, czyli średnia. Jeśli ktoś lubi te uniwersum, to naprawdę, lepiej obejrzeć kreskówki z serii "Wojny klonów" - ta sama historia, a opowiedziana w lepszy sposób. Teraz to sobie raczej poczekam do 2017 na ósmą część... 
Share:

2 komentarze :

  1. Za dużo polityki, romansowania i wybuchów - treść jakoś pod tym wszystkim zginęła. A szkoda :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I cała magia z tej klasycznej trylogii również.

      Usuń