piątek, 1 sierpnia 2014

Strażnicy Galaktyki (2014)

Pewnie niektórzy z was wiedzą, że do wielkich fanów Marvela się nie zaliczam. Nie, nie zbieram komiksów, nie wyczekuję z wielkimi emocjami na każdy film, ale mimo to traktuję filmy Marvela jako świetną rozrywkę na poziomie. Nie inaczej było ze „Strażnikami Galaktyki”. Do obejrzenia tego filmu zachęciło mnie kilka rzeczy: trailer, który uznałam za najzabawniejszy trailer filmów Marvela jak do tej pory, a także obsada, w tym głównie Lee Pace w roli Ronana i Karen Gillan w roli Nebuli. Jak wypada całość? Moim zdaniem świetnie.
Źródło: filmweb.pl
W roku 1988 Peterowi Quillowi umiera matka. Chłopiec zostaje porwany przez statek kosmiczny. W ciągu kolejnych 26 lat Peter staje się legendarnym łowcą, najemnikiem szukających cennych skarbów (a przy okazji nadaje sobie ciekawy pseudonim Star-Lord). Pewnego dnia dostaje on zlecenie, aby odnaleźć artefakt zwany Globem. Okazuje się jednak, że skarbem interesują się różni ludzie w galaktyce, w tym także złoczyńca, Ronan Oskarżyciel. W wyniku zamieszania Peter trafia do więzienia, z którego później (wraz z pomocą nowych znajomych) próbuje uciec.
Na czym więc polega siła „Strażników”? Moim zdaniem główną zaletą jest świetna obsada (byłam mile zaskoczona, widząc Glenn Close w tym filmie, nawet jeśli jej rola była bardziej epizodyczna), ale chyba ważniejsze są tutaj postaci, z którymi mamy do czynienia. Pozornie – głupi i infantylny pomysł na film. Głównymi bohaterami bowiem nie są żadni superherosi o nadzwyczajnych mocach, walczący w imię sprawiedliwości. Nie, przede wszystkim główne postacie są antybohaterami, bowiem każdy z nich walczy w swoim interesie, raczej z egoistycznych pobudek. Mamy więc faceta, który jest arogancki i dla którego liczą się tylko pieniądze, mamy płatną morderczynię, która podstępnie zdradza swojego chlebodawcę, a mamy także mięśniaka, który szuka zemsty za śmierć rodziny, choć inteligencją nie grzeszy oraz mamy nietypowy duet – Rocketa, ofiarę eksperymentów genetycznych (wygląda jak szop, a zachowuje się jak ostatni buc) oraz jego ochroniarza, Groota, będącego jakąś hybrydą drzewa z gatunkiem człekopodobnym. Pozornie – chyba nie można dobrać gorszych postaci. W praktyce okazuje się, że właśnie dzięki temu film jest bardzo ciekawy i nietypowy. Każda z postaci przechodzi bowiem znaczącą zmianę, a to jest co, co w filmach lubię najbardziej. Nasz „dream team” uczy się powoli współpracy, dogadywania się ze sobą bez uciekania się do przemocy, a między piątką głównych bohaterów rodzi się przyjaźń. Szkoda jedynie, że czarne charaktery nie zostały rozwinięte w podobny sposób. Nie mam tu zarzutów do gry aktorskiej, bo ta jest świetna (i dowodzi temu, że chyba Karen Gillan była tłamszona niejako przez Stevena Moffata na planie „Doctora Who”, bowiem tutaj radzi sobie świetnie w roli Nebuli), zwłaszcza w przypadku Lee Pace’a, który umie zagrać „tych złych”, a przy tym jego głos jest wręcz przerażający. Niestety jednak czarne charaktery zostały ograniczone do tych „złych” postaci, na czym nieco cierpią. Choć może to i lepiej w konwencji całości? Muszę bowiem przyznać, że humor w tym filmie jest wyjątkowo udany. Chyba na żadnym filmie Marvela tak się nie uśmiałam, dlatego też bez wahania w gatunku wpisałam również „komedia”. Ale to tylko sprawia, że film sprawdza się jako rozrywka, która na pewno nie nudzi widza.
Z jedynych wad (obok czarnych charakterów) mogę wymienić jeszcze to, że film był trochę za krótki, choć trwał on 2 godziny. Jednakże w 120 minutach ciężko upchnąć skomplikowaną fabułę i rozwój każdej postaci, dlatego pewne rzeczy musiały być ograniczone, a szkoda, bowiem miałam wrażenie, że rozwiązanie całości było niestety trochę robione „na szybkiego”, choć nie można powiedzieć, że nie jest satysfakcjonujące. Po prostu oczekiwałam większego napięcia. Mimo to wada ta nie przeszkadza w odbiorze całości.
Efekty specjalne, jak w każdym filmie Marvela, stoją oczywiście na wysokim poziomie. I choć film widziałam w 2D, to wcale nie uważam, że coś straciłam. Efekty, w tym CGI, były wręcz cudowne. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie scena, w której Peter próbuje ratować Gamorę – wizja kosmosu prezentowana przez Marvela była po prostu piękna. No i muzyka… Kiedy tylko zobaczyłam pierwszą scenę i małego Quilla słuchającego „Najlepszej składanki”, czyli hitów nagranych z różnych stacji radiowych na kasecie, po prostu aż poczułam nostalgię, przypominając sobie nagrywanie piosenek na kasety magnetofonowe (tak chyba robił każdy w moim pokoleniu przed pojawieniem się formatu .mp3). No i oczywiście muzyka z lat 70. i 80., którą wręcz uwielbiam.
Może tą końcową opinią narażę się fanom Marvela, ale jak dla mnie „Strażnicy Galaktyki” wypadają lepiej, niż „Avengers”. Choć to być może tylko moje wrażenie, ale jednak ci nietypowi bohaterowie bardzo mi przypadli do gustu. Dlatego też ucieszyła mnie wiadomość, że „Strażnicy Galaktyki” będą mieli swoje dalsze przygody. Nie mogę się doczekać, jak te postacie zostaną rozwinięte i czy dowiemy się o nich czegoś nowego. A tymczasem komu mogę polecić ten film? Z całą pewnością tym razem moje kino postąpiło słusznie, dając ograniczenie wiekowe – film jest bowiem dla osób powyżej 12 roku życia. I oczywiście poleciłabym go każdemu, kto lubi dobrą rozrywkę, czy lubi po prostu gatunek science-fiction. A film dostaje ode mnie mocne 8/10 (jednak wyżej wymienione wady mają troszkę wpływ na ocenę całości) i polecam – jak najszybciej gnać do kina!
[recenzja opublikowana również na portalu filmidlo.pl]
Share:
Lokalizacja: Zielona Góra, Polska

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz