czwartek, 21 sierpnia 2014

Jakie wersje językowe lubię najbardziej?

To jest wpis, do którego się przymierzałam od jakiegoś czasu. Inspiracją był wpis koleżanki, która pytała się o to, czy istnieje jakaś polska, zdubbingowana wersja openingu do Czarodziejki z Księżyca. Odparłam na to, że takowej nie znam, bo jej nie było. A nawet nie chciałabym, aby powstała. I jest wiele względów, dlaczego. Anime jest dość skomplikowaną sprawą i nietypową, w porównaniu do reszty. Ale kiedy i gdzie lubię dane wersje językowe? Może najlepiej od początku.

1. Oryginalna.
Oczywiście w przypadku polskich filmów i seriali nie ma się co rozdrabniać i jest to chyba oczywiste. Ale tak to jedyny język obcy, jaki znam na poziomie pozwalającym oglądać mi filmy, jest język angielski. I w tym języku staram się oglądać filmy brytyjskie, czy amerykańskie, ogólnie takie, które w oryginale są anglojęzyczne. Czasem jednak ze względu na słownictwo jest to trudne zadanie, dlatego też, gdy nie czuję się pewnie, włączam sobie napisy w tym języku (nawet mogą być te z wersji dla głuchoniemych, ale wtedy jest mniejsze ryzyko, że coś mi umknie).

2. Napisy.
Wszelkie inne filmy, które nie są po angielsku, ani po polsku w wersji oryginalnej, wymagają u mnie napisów przynajmniej w języku angielskim. Wiem, jaka to często męczarnia, żeby znaleźć odpowiednie napisy w języku polskim, dlatego ten angielski to dla mnie minimum. Albo inny, dość może zabawny przykład. Ostatnio oglądałam francuską parodię "Rycerzy Zodiaku", gdzie na youtube autor dodał napisy właśnie w języku francuskim. Dałam więc, aby automatycznie zostały one przełożone na język angielski. I o dziwo, nie wyszło nic w stylu "Kali jeść, Kali pić". To też jest częsty powód oglądania filmów z napisami angielskimi - czasami, jeśli są one dostępne po polsku, są one w okropnej jakości, niestety. No i też jeszcze jest kwestia kina - tu oczywiście preferuję napisy nad dubbingiem.

3. Lektor.
Czasami jestem zbyt zmęczona na napisy. Czasami robię kilka rzeczy na raz, więc bardziej "słucham" danego filmu, niż go oglądam. A czasem kieruje mną sentyment, bo może lektor był fajny, miał przyjemny głos, albo było przy tym dobre tłumaczenie (tak było z filmem "Jaja w tropikach", gdzie właśnie lektor czytał genialne tłumaczenie). Niekiedy jest też tak, że oglądam coś w telewizji, a tam najczęściej występuje lektor. Nie jest to jeszcze taka zła opcja.

4. Dubbing.
Powiem wprost - zależy gdzie. Dubbing produkcji animowanych (zachodnich) jest u nas wysoko ceniony, nawet gdzieś słyszałam, że zdaniem profesjonalistów (nie tylko z naszego kraju) polski dubbing do Shreka przebija oryginał. Dane mi było posłuchać dubbingu z lat 50. lub 60. ubiegłego wieku, a mianowicie dubbing do "Kopciuszka". I było to trochę dziwne doświadczenie, ponieważ wtedy była zasada, że głos powinien brzmieć tak jak w teatrze lub filmie. Dopiero później zmieniono zasadę, że głos nie musi brzmieć naturalnie, bo i kreskówki nie są czymś "naturalnym", tylko sztucznym, przerysowanym, więc głos też może być przesadzony. Ale niestety, nasi twórcy dubbingu chyba trzymają się zbyt wiernie tej zasady, przez to filmy fabularne kompletnie im nie wychodzą. Inaczej jest np. w Niemczech, o czym mówił Tomasz Knapik w ciekawym wywiadzie, że tam dany aktor głosowy jest przypisany do aktora oryginalnego. I tam dubbing stoi na wysokim poziomie. W przypadku filmów fabularnych u nas jest z tym cienko, dlatego nie rozumiem ślepej zagrywki m.in. Disneya. Ja rozumiem, że Marvel jest ich własnością, ale filmy Marvela nie są przeznaczone dla dzieci. A chyba tylko po to się robi ten dubbing - żeby przyciągnąć większą liczbę widzów. Tak samo z Hobbitem był strzał w kolano - wyszła wersja rozszerzona, więc dubbing przestał być opłacalny. I tak jak pisałam, na DVD do wyboru były napisy lub lektor.

Anime.
Anime to takie jakby poza konkursem. Nie mieści mi się bowiem w żadnych kategoriach. Po pierwsze - na pewno odpada dubbing. Polacy nie umieją robić dubbingu do anime, co widać na przykładzie chociażby Naruto - nie dość, że dostają najczęściej pociętą wersję amerykańską lub francuską, to jeszcze korzystają z ich tłumaczenia (czyli tłumaczenie jest pośrednie). Choć, żeby mnie nie posądzać zaraz o jakiś brak patriotyzmu, to powiem, że Amerykanie również nie potrafią tego robić. Nie widziałam amerykańskiej wersji anime, która moim zdaniem byłaby dobra. Głosy są zazwyczaj niedobrane, wersja jest pocięta, zmontowana czasem w niezrozumiały dla mnie sposób (tak było np. z Sailor Moon), czasem padają jakieś dodatkowe teksty, których w oryginale nie ma, lub co lepsze, teksty są tak ocenzurowane i zmienione, że kompletnie przeinaczony jest sens oryginału! W dodatku kompletnie niezrozumiała jest dla mnie zmiana ścieżki dźwiękowej. Nieco lepiej robią dubbing Francuzi moim zdaniem, ale też coś im umyka i mają cenzurę (choć uważam, że momentami nie jest ona zła. Niektóre sceny w starszych anime są bowiem bardzo brutalne). Nie wiem, z czego to wynika, ale to chyba będzie specyfika seiyuu, czyli japońskich aktorów głosowych. Są oni bardzo popularni w Japonii, ich popularność można porównać do popularności aktorów z seriali w Polsce. I ja podziwiam tychże aktorów, którzy mają siłę, by krzyczeć, wyrażać emocje całym głosem, a dodatkowo często jest tak, że nie mogę uwierzyć, że dany aktor podkładał głosy pod kompletnie różne od siebie postacie, także głosowo - czyli raz taka aktorka może podkładać głos chłopcu, a raz - pięknej i delikatnej kobiecie. I jest to dość częste. Lektor - również zależy, gdzie. Są bowiem anime, do których mam sentyment, nawet jeśli lektor przekręcał imiona, czy czytał tłumaczenie pośrednie z francuskiego, włoskiego lub angielskiego, przez co oryginał tracił nieco sens. Ale od dobrych paru lat są stacje, które robią lepsze, bezpośrednie tłumaczenia i tam też lektor brzmi całkiem fajnie, jak w Death Note, czy w najnowszym Dragon Ball Kai. Ale tak to przede wszystkim napisy wchodzą w grę. Najczęściej fanowskie, często też to jest tłumaczenie pośrednie, ale jednak mamy mniej cenzury i często wyjaśnia się wiele rzeczy, bo np. w wersji polskiej z lektorem tłumacz coś przekręcił. Ale też nie zawsze polskie napisy wchodzą w grę. Niestety, teraz dbamy o jakość fansubów, ale parę lat temu mogłam trafić na napisy z rażącymi błędami ortograficznymi lub ze składnią jak z google tłumacza. Dlatego też cieszę się, że znam dość dobrze angielski.

Jak widać, nigdy nie jest tak, że z góry odrzucam którąś wersję językową. Nie jestem jakimś snobem, który powie, że tylko jedna wersja wchodzi w grę, lub żadna. Ważne jest w końcu, aby to nam się dobrze oglądało, a nie, żeby zadowalać kogoś. Choć zawsze warto porównywać sobie wersje językowe, o ile jesteśmy w stanie. Bo często dopiero po takim krótkim porównaniu wychodzi, która wersja jest dla nas najbardziej odpowiednia.


Share:
Lokalizacja: Zielona Góra, Polska

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz