wtorek, 12 sierpnia 2014

Stowarzyszenie umarłych poetów (1989) oraz wspomnienie o Robinie Williamsie

Wprawdzie wpis miał być o czymś zupełnie innym, ale w obliczu tego, co dzisiaj się dowiedzieliśmy z wiadomości i nagłówków gazet, uznałam, że po prostu nie wypada. W którymś poście z tumblra przeczytałam, że dla wielu Robin Williams to jakby symbol dzieciństwa, które bezpowrotnie się skończyło wraz ze śmiercią aktora. I przyznaję, że coś w tym jest, nawet ja to tak odczułam. Jednym z moich pierwszych filmów, jakie widziałam w kinie, był "Flubber" z nim w roli głównej właśnie. I choć film ma wiele wad, które wytknął chociażby Doug Walker, to jako sześcioletnie dziecko się tym nie przejmowałam. Dla mnie ten film był czymś, co nazywałam "magią kina", opowiadał prostą, zabawną historię, a dodatkowo wstawki CGI jak na tamte czasy były bardzo zaawansowane. No i oczywiście bez gry Robina Williamsa prawdopodobnie to nie byłoby to samo. W ciągu mojego życia miałam okazję oczywiście widzieć wiele produkcji z nim, niektóre są przede mną, ale mogę stwierdzić jedno - odszedł jeden z wielkich aktorów. Postanowiłam więc sobie przypomnieć jeden z filmów z jego udziałem, który wywarł na mnie ogromne wrażenie - "Stowarzyszenie umarłych poetów".
Źródło: filmweb.pl
Rok 1959, Stany Zjednoczone. W prestiżowej Welton Academy uczą się młodzi chłopcy. Szkoła przywiązuje ogromną uwagę do takich wartości jak tradycja, czy dyscyplina. Pewnego dnia w szkole pojawia się nowy nauczyciel angielskiego, John Keating. Absolwent tej szkoły wprowadza całkowicie odmienne zasady, w przeciwieństwie do pozostałych nauczycieli - nie trzyma się sztywno schematów, podręczników, zasad. Zamiast tego uczy chłopców, jak kochać poezję oraz inspiruje ich do zmiany w swoim życiu, do poszukiwania czegoś więcej. Wprowadza zasadę carpe diem i zachęca uczniów do samodzielnego myślenia, do rozmyślania na temat tego, czego naprawdę chcą w swoim życiu. Chłopcom zaczyna imponować nowy, nietypowy nauczyciel. Niestety, kończy się to tragedią.

Muszę przyznać jedno - geniusz Robina Williamsa polegał na tym, że choć większość kojarzyła go raczej z rolami komediowymi, także z podkładanym głosem w kreskówkach, to jeśli miał grać role dramatyczne, to wychodziło mu to fenomenalnie. W Keatingu nie ma nic z błazna, podobnie jak w Seanie Maguire, grany przez niego w "Buntowniku z wyboru". Jest za to pewnego rodzaju melancholia, refleksja, ale też i inspiracja do zmiany własnego życia. Podejrzewam, że każdy, kto obejrzał "Stowarzyszenie umarłych poetów" w wieku szkolnym (tak jak ja, obejrzałam ten film po raz pierwszy, mając bodajże 17 lat) chciał mieć takiego nauczyciela, jak Keating. Podobnie, gdy ogląda się "Buntownika z wyboru", to człowiek chce takiego autorytetu i takiego wsparcia ze strony osoby starszej od nas. Dla mnie "Stowarzyszenie umarłych poetów" oraz "Buntownik z wyboru" to filmy, które koniecznie trzeba obejrzeć, mając te naście lat. Są one bowiem niezwykle inspirujące, zwłaszcza w tym wieku buntu. Oczywiście zaznaczyć trzeba, że nie powinno się przy tym umniejszać talentu komediowego Williamsa, nie należy mówić, że talent komediowy jest jakiś gorszy. Nie, bo takich ludzi też jest niewielu. I trzeba mieć ogromny talent. I aż się ciepło człowiekowi robi na sercu, kiedy czyta historie o tym, że również prywatnie potrafił być życzliwy i sprawić, że ktoś się od razu uśmiechał. Dlatego pewnie w niebie dzisiaj wesoło mają.

Oczywiście film "Stowarzyszenie umarłych poetów" to nie film jednego aktora. Warto zaznaczyć, że ciekawie się tu prezentują młody Robert Sean Leonard (znany jako doktor Wilson z "Doktora House'a") czy Ethan Hawke. Mimo, że wtedy młodzi, około 20-letni, zaprezentowali klasę i świetny talent aktorski. Myślę, że zagrać nastolatków, którymi targają emocje, jest dość ciężko, a przy tym nie wypadają jakoś stereotypowo.

Film ma już 25 lat, a nadal nie traci na swojej aktualności. Mało tego, jako ciekawostkę podam fakt, że na podstawie scenariusza powstała książka, która była lekturą szkolną mojej siostry. Żałuję, że nie miałam takich lektur. Film nie zdążył się zestarzeć i ciągle inspiruje coraz młodsze pokolenia. Do tego pięknie przedstawia rolę literatury i poezji w życiu człowieka. Takich filmów jest mało i takie filmy trzeba koniecznie znać. A ocena się nie zmienia. Jak dla mnie to film rewelacyjny, czyli ma ode mnie notę 9/10.

Jak na ironię, Robin Williams prawdopodobnie popełnił samobójstwo, podobnie jak jeden z bohaterów filmu. Nie jestem od tego, aby roztrząsać, plotkować, ale myślę, że jego śmierć poruszyła ważną kwestię - kwestię depresji i tego, jak traktowana jest w społeczeństwie. Mam nadzieję, że choć trochę to ludziom uświadomi, jak straszna może to być choroba - choroba duszy, która fizycznie często nie pokazuje żadnych śladów, a jednak człowiek niebywale cierpi. Mam nadzieję też, że już nie będzie takich niespodziewanych, zbyt szybkich śmierci w świecie kina czy literatury. Ponieważ to wielka strata. Na koniec dodam tylko małą dygresję na temat zachowania co niektórych osób. Ponieważ widzę komentarze w stylu "A, teraz jesteś wielkim fanem, bo on zmarł". Ale niestety, to, że codziennie nie postuję o danej osobie, to nie znaczy, że jej nie lubię, czy nie doceniam. A nie potrafiłabym przejść obojętnie koło śmierci aktora, który zawsze będzie kojarzył mi się z dzieciństwem, przy którym miałam, że "jak on w tym filmie będzie, to będzie wesoło". Dlatego... Spoczywaj w pokoju, Kapitanie. Na koniec załączam piękny, zmontowany filmik z częścią dorobku artystycznego. Wiele z tych ról znam i uwielbiam.



Share:
Lokalizacja: Zielona Góra, Polska

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz