Jakby to rzekł Francis Bacon: „Wiedza to potęga”. I chyba to w tym krótkim zdaniu można zawrzeć esencję i przesłanie najnowszego filmu Luca Bessona, czyli „Lucy”. Opowieść może niezbyt skomplikowana, może każdy już gdzieś to widział, może dla niektórych jest niezrozumiała albo za krótka… Ale jednak muszę przyznać, że robi wrażenie. Nawet jeśli trailer filmu potrafił zmylić. Ale o czym opowiada film?
Źródło: filmweb.pl |
Zanim piszę recenzję danego filmu, zwykle zapoznaję się z innymi opiniami. Tutaj mam wrażenie, że ludzie jakby zapomnieli, czym jest gatunek science fiction. Nawet w gazetach natrafiłam na krytykę głównego motywu filmu, a mianowicie tego, że jakoby ludzie mieli wykorzystywać tylko 10% swojego mózgu. Również definicja tego, czym jest CPH4 jest nieprawdziwa. Ale właśnie o to chodzi. W końcu sci-fi tylko wzoruje się na nauce, jaką znamy, nie oznacza to, że wszystkie teorie naukowe przedstawione w danym dziele muszą być od razu prawdziwe. A w filmie „Lucy” prezentuje się to naprawdę ciekawie.
Ciekawa jest przede wszystkim główna bohaterka, grana przez Scarlett Johansson. Nie wiemy o niej nic, prawdopodobnie jest prostą dziewczyną, która chciała po prostu dobrze bawić się w obcym kraju. Nie jest żadną tajną agentką, superbohaterką. Besson jednak odpowiednio dawkuje napięcie i powoli widza zaczyna przerażać wizja tego, czym człowiek może się stać. Zaczynamy też zadawać sobie pytania na temat granic naszego poznania. Czy można wiedzieć wszystko? Skąd wiemy, że właściwie istniejemy? Czym możemy się stać? Czym jest czas? Dzięki głównej bohaterce zaczynamy właśnie o tym myśleć. A na tym moim zdaniem polega istota sci-fi, czyli wizja przyszłości, wizja technologii czy nauki ma być tylko pretekstem do szerszych rozważań głównie na temat człowieczeństwa. I to autorowi „Piątego elementu” się udaje.
Ciekawa jest przede wszystkim główna bohaterka, grana przez Scarlett Johansson. Nie wiemy o niej nic, prawdopodobnie jest prostą dziewczyną, która chciała po prostu dobrze bawić się w obcym kraju. Nie jest żadną tajną agentką, superbohaterką. Besson jednak odpowiednio dawkuje napięcie i powoli widza zaczyna przerażać wizja tego, czym człowiek może się stać. Zaczynamy też zadawać sobie pytania na temat granic naszego poznania. Czy można wiedzieć wszystko? Skąd wiemy, że właściwie istniejemy? Czym możemy się stać? Czym jest czas? Dzięki głównej bohaterce zaczynamy właśnie o tym myśleć. A na tym moim zdaniem polega istota sci-fi, czyli wizja przyszłości, wizja technologii czy nauki ma być tylko pretekstem do szerszych rozważań głównie na temat człowieczeństwa. I to autorowi „Piątego elementu” się udaje.
Z innych zalet – na pewno w filmie wyróżnia się rola Morgana Freemana jako wybitnego naukowca, który okazuje się jednak kimś wyjątkowo głupim przy Lucy, która stopniowo zyskuje całą wiedzę i odkrywa nowe możliwości. I co najlepsze – widać, że sam sobie to uświadamia. Dość zabawnie jednak to wygląda, ponieważ Freeman ciągle będzie chyba mi się kojarzył z Bogiem z „Bruce’a Wszechmogącego”. A tu jak na ironię mamy odwrócenie schematu – największy naukowiec okazuje się kimś małym przy dziewczynie, o istnieniu której nie wiedział jeszcze przed kilkoma godzinami. Dla mnie wielką zaletą są również ujęcia i montaż. W filmie mamy ciekawie wplecione fragmenty filmów przyrodniczych czy dokumentalnych. Momentami są one symboliczne, stanowią jakby komentarz dla danej sceny, ich montaż przypomina też trochę przekaz podprogowy. Efekty specjalne również stoją na wysokim poziomie. Nie jest ich też ani za mało, ani za dużo. Nie mam tu większych zastrzeżeń.
Co z wad? Wadą może się okazać długość filmu. Dla mnie 90 minut to w sam raz, by opowiedzieć dobrą historię, wprawdzie niektóre elementy nie są istotne i trzeba było z nich zrezygnować (np. nie wiemy praktycznie nic o przeszłości Lucy, jedynie możemy się domyślać kilku rzeczy), ale czegoś zabrakło. I w ten sposób ucierpiały inne postacie, jak policjant Del Rio, który zostaje wprowadzony „na szybkiego” i wydawałoby się, że jego wątek będzie istotny, a w ostateczności pozostaje gdzieś na poboczu. Ogólnie w filmie okazuje się, że najważniejsza jest jedynie postać Lucy. A szkoda, bo mamy w ten sposób zmarnowany potencjał. Jednak nie na tyle, by drastycznie obniżać ocenę filmu.
Po obejrzeniu całości miałam skojarzenia z anime „Neon Genesis Evangelion”, które uznaję za najlepsze anime w historii tego gatunku. Osobiście lubię sprawnie wplecione wątki filozoficzne w filmach, filmy, które zmuszają do myślenia, zastanowienia się, które nie dają gotowej odpowiedzi, ale jednocześnie zapewniają dobrą rozrywkę. Tak jest też w przypadku Lucy. Jeśli liczysz na dobre sci-fi, to jest to film dla Ciebie. Jeśli nie przeszkadza Ci przy tym odrobina akcji, to również się nie zawiedziesz. A ode mnie film otrzymuje ocenę 9/10, czyli rewelacyjny.
[recenzja opublikowana także na portalu filmidlo.pl]