środa, 23 lipca 2014

Saint Seiya Omega (2012-2014)

Jest takie powiedzenie, które głosi, że do trzech razy sztuka. I chyba ono sprawdza się w przypadku takiej serii, jaką są Rycerze Zodiaku. Serii, o której wspominałam, że nie należy do serii ambitnych, czy nawet dobrych w swojej klasie (bo są filmy rozrywkowe, które są po prostu dobre, ale w swojej kategorii. W przypadku Saint Seiyi tego nie ma). W roku 2012 powstała bowiem swoista kontynuacja przygód Seiyi. Swoista, bo wiele rzeczy zostało zmienionych. Jak wypadło? O dziwo... Zaskakująco dobrze. A z czego to wynika? O tym w dalszej części recenzji. 
Źródło: filmweb.pl
Serial, składający się łącznie z 97 odcinku można podzielić na dwie serie. Akcja rozpoczyna się około 25 lat po wydarzeniach z Hadesu (a zakładając, że Hades Chapter miał miejsce w 1988, to akcja toczy się w 2013, a później w 2014 roku). Kouga jest 13-letnim chłopcem wychowywanym przez Saori Kido i trenowanym przez Shainę, Rycerza Wężownika, znanej z poprzednich serii. Kouga ma zostać nowym Rycerzem Pegaza (z racji tego, że Seiya został Rycerzem Strzelca), więc ciężko trenuje. Nie jest do końca przekonany, co do tego, ale pewnego dnia bóg Mars porywa Saori. To sprawia, że Kouga podejmuje ostateczną decyzję, aby zostać Rycerzem. Rusza w drogę, by uratować Saori, czyli Atenę. W drugiej serii Kouga wraz z przyjaciółmi szykuje się do nowej bitwy. Na świecie bowiem pojawia się Pallas, bogini miłości, siostra Ateny. Przeznaczeniem obu bogiń jest walka. Rycerze nie chcą do tego dopuścić.

Zanim przejdę do mojej ogólnej oceny, mała dygresja, która jest luźno związana z tą serią. Przeglądałam bowiem sobie oryginalną mangę (a przynajmniej niektóre rozdziały). I... Niestety, czułam się zawiedziona, kreska jest okropna (znam amatorów, którzy rysują 100 razy lepiej), niektóre rzeczy są jeszcze bardziej poplątane, niż w anime, a inne rozwiązania, jak z telenoweli.

A więc Saint Seiya to jeden z nielicznych przypadków, gdzie anime jest lepsze od oryginału, czyli od mangi. A że z pustego i Salomon nie naleje, nawet twórcy anime nie uniknęli pewnych głupot, powielając większość rzeczy z oryginału. Dlaczego o tym mówię? Ano dlatego, że seria Saint Seiya Omega jest oryginalną serią telewizyjną. Autor mangi jedynie współpracował przy pewnych projektach, ale Omega nie ma odpowiednika w mandze. Jest to seria zrobiona od podstaw. I o dziwo, po Dragon Ballu GT nie spodziewałam się, że obejrzę serię oryginalną, jedynie nawiązującą do mangi, która jest dobra.

Teoretycznie Omega jest powtórką z rozrywki, można dostrzec w niej nawet oczywiste nawiązania do oryginału (ile z tego gifów na zasadzie "parallels" można narobić, to...), zwłaszcza w pierwszej serii, ale nie powiela błędów oryginału. I dzięki Bogu! Byłam naprawdę mile zaskoczona tym, co ujrzałam. Siła Omegi chyba tkwi przede wszystkim w bohaterach. Głównymi bohaterami są znowu nastolatkowie. Tylko teraz ci nastolatkowie są o wiele bardziej wiarygodni. Zachowują się stosownie do swojego wieku, przeżywają swoje rozterki, bunty, mają wątpliwości, wiemy dużo o ich uczuciach i motywacjach. To są bohaterowie, których daje się polubić, za którymi widz płacze, gdy coś złego się dzieje. Wrogowie mają inteligencję, motywacje, nie są źli dla samego zła, a widz nawet im współczuje. Wreszcie mamy też prawdziwą współpracę między bohaterami. Wiele można było w nich ogólnie zrobić źle, poprowadzić w kiepski sposób (np. dziewczynę ograniczyć do tego, że jest zakochana), ale tak się nie stało. I podobało mi się to, czego zabrakło w serii oryginalnej. W oryginalnych Rycerzach Zodiaku bardzo polubiłam Złotych Rycerzy, lecz przeszkadzało mi to, że tak niewiele o nich wiemy. Tutaj ten błąd jest naprawiony - wiemy dużo więcej o Złotych Rycerzach, każdy z nich opowiada historię o swojej przeszłości, mówi też o swoich motywacjach. Kolejną zaletą jest to, że mamy zachowaną spójność z oryginałem. I choć tylko część głównych bohaterów z oryginalnej serii występuje regularnie, i to w roli drugoplanowej, to jednak nie ma tak, że są oni lekceważeni, olani, itd. (to, co mi przeszkadza w seriach Doktora Who, odkąd scenariusz pisze Moffat) Co więcej, ich charakter nawet się rozwinął. Zwłaszcza w przypadku Kikiego, który w oryginale jest swoistym comic reliefem, a w tej serii jest potężnym wojownikiem, z którego mistrz byłby dumny. Inne postacie również przechodzą piękny character development. Inna sprawa, to taka, że wreszcie mamy porządne comic relieves w serii pierwszej. Raz nawet cały odcinek jest takim odetchnięciem, dzięki któremu widz może odsapnąć.

Oczywiście nie obyło się bez wad. Jednak nie są one aż tak duże, a częściej występują w serii drugiej. Raczej bym powiedziała, że to takie moje czepialstwo, jak to, że Seiya nie zwraca się do Saori jak do koleżanki, tylko mówi o niej Atena, czy to, że w serii drugiej mamy postać, która jest wyjątkowo irytująca i szczerze - niewiele mnie obchodziło, czy coś złego się z nią stanie. Choć rozwiązanie wątku (jak i całości) jest nieoczekiwane, a przy tym świetne.

Co do muzyki i animacji. Muzyka bez zastrzeżeń, bardzo mi się podobała, lubię słuchać openingów (a wszystkie są na swój sposób świetne). Z animacją jest nieco gorzej. Do kreski można przywyknąć (nawet jeśli momentami wygląda, jakby bohaterowie nie mieli nosów), ataki są ciekawie pokazane, animacja ogólnie jest dobra. Jedynie momentami, kiedy mamy scenkę oddaloną, a postacie są w tle, to kreska jest koślawa, ale i tak to nie przeszkadza w odbiorze.

Ciężko mi zebrać myśli, co do podsumowania. Początkowo chciałam bowiem najpierw oglądać samą Omegę, ale jednak widzę, że lepiej, iż zabrałam się najpierw za serię oryginalną, bowiem widać niesamowity progress i jestem w stanie docenić to anime. Ale jeśli miałabym polecić Saint Seiyę dzieciakom, to chyba pokazałabym najpierw Omegę, która jest mniej brutalna przede wszystkim i lepiej zrobiona. Długo można by wymieniać zalety, ale najlepiej poświęcić trochę czasu i obejrzeć tę serię. Moja ocena to 8/10, czyli bardzo dobra. I zabieram się niedługo za prequel, czyli Lost Canvas.
Share:
Lokalizacja: Zielona Góra, Polska

4 komentarze :

  1. Całkiem dobra recenzja :3
    Swoją drogą, możliwe że poczucie niedosytu spowodowane jest tym, że stare Saint Seiya miało trzy serie, a Omega ma "tylko" dwie? Co prawda o wiele lepsze, ale dwie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dla mnie właśnie Omega mogłaby mieć koło 120 odcinków. Mogłoby być przy tym więcej retrospekcji (Jeden Mu to dla mnie za mało T^T).

      Usuń
    2. Byś chciała więcej Mu? >:3
      (swoją drogą, jak nieżyjący przodkowie pojawiają się niebie, bohater doznaje oświecenia).
      120... Slayers miało wszystkiego 104. za to Tsubasa 128... więc 120 byłoby jak raz.

      Usuń
    3. A Ty byś nie chciała? ;) Więcej Mu i Aldebarana w oryginalnej serii też by się przydało :3
      No i oryginalna seria miała łącznie 114 odcinków. Choć marzeniem byłoby 291, jak w DBZ <3

      Usuń