Są wakacje, więc dobry czas na czytanie książek. I tak sobie organizuję czas - przed południem czytam książki, a po południu coś oglądam. Tym razem była to książka pani Jennifer Worth pt. "Zawołajcie położną". Przyznam, że nie wiem, czy sięgnęłabym po tę książkę, gdyby nie moja siostra, która ją przywiozła. I jak wypada? Całkiem nieźle, choć szczerze, mogło być lepiej.
Źródło: wydawnictwoliterackie.pl |
I muszę przyznać, że rozumiem intencje autorki, pomysł też nowatorski, skoro faktycznie nie ma nigdzie opisanego wizerunku położnej, lecz książka sama w sobie jest nierówna. Z jednej strony mamy dość ciekawe, momentami naturalistyczne opisy porodu, w dodatku nie zawsze szczęśliwego (kogoś może to obrzydzać, ale przykro mi, natura tak nas skonstruowała, że poród nie jest ślicznym wydarzeniem, jak się nam wydaje. Bo najczęściej tylko widzimy szczęśliwą mamę z dzieckiem, a obok tego jest mnóstwo innych aspektów). Ale z drugiej strony mamy taki misz-masz.
Bo niby to są wspomnienia, niby pamiętnik, ale jednak momentami sama nie wiedziałam, jaki cel ma autorka. Miło, że przedstawiła inne postacie, że opisała ludzi, z którymi pracowała, niektórzy z nich to bardzo ciekawe postacie, ale... Niektóre rozdziały po prostu nic nie wnoszą. Nic. Tak jak ten o załamaniu rynku wieprzowiny i problemach hodowców świń. Kwestia pojawia się raz i autorka do tego nie wraca, niewiele ma to też wspólnego z zawodem położnej. Dlatego część aspektów mi się nie podobała. Podobało mi się za to zakończenie, które było bardziej w formie krótkiego artykułu, w którym autorka mówi o tym, jak wiele rzeczy się zmieniło na korzyść ogólnie, lecz niekoniecznie dla ludzi, których znała.
Bo niby to są wspomnienia, niby pamiętnik, ale jednak momentami sama nie wiedziałam, jaki cel ma autorka. Miło, że przedstawiła inne postacie, że opisała ludzi, z którymi pracowała, niektórzy z nich to bardzo ciekawe postacie, ale... Niektóre rozdziały po prostu nic nie wnoszą. Nic. Tak jak ten o załamaniu rynku wieprzowiny i problemach hodowców świń. Kwestia pojawia się raz i autorka do tego nie wraca, niewiele ma to też wspólnego z zawodem położnej. Dlatego część aspektów mi się nie podobała. Podobało mi się za to zakończenie, które było bardziej w formie krótkiego artykułu, w którym autorka mówi o tym, jak wiele rzeczy się zmieniło na korzyść ogólnie, lecz niekoniecznie dla ludzi, których znała.
Pod względem językowym, czy środków stylistycznych nie mam większych zarzutów. Choć wielkie brawa kieruję w stronę tłumacza, któremu chciało się stylizować cockneya na gwarę. Dzięki temu mamy odzwierciedlenie, jakim językiem posługiwali się bohaterowie książki.
Właściwie nie wiem, komu mogłabym jednak polecić książkę. Przyznaję, że gdyby nie moja siostra, to nie sięgnęłabym po nią. Ale myślę, że w jakimś sensie byłaby przydatna dla osób, które poszukują informacji, jak wyglądało życie w latach 50. XX wieku, jak wyglądał poród bez nowoczesnych udogodnień, itd. A także chyba mogę polecić to ludziom, którzy lubią biografie, czy lubią czytać książki o tematyce społecznej. Moja ocena to 7/10, czyli dobra.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz