niedziela, 26 stycznia 2014

Dziewczyna żołnierza (2003)

Z racji tego, że z zawodu jestem socjologiem, interesują mnie również filmy o trudnej tematyce, tematyce szeroko rozumianych problemów społecznych, czy psychologicznych. Niestety, bardzo łatwo moim zdaniem spłaszczyć problem, czego przykładem jest moim zdaniem "Pamiętnik pozytywnego myślenia" (a film nagradzany Oscarami). Jednak są filmy, które pewne problemy oddają w dobry sposób. Niekoniecznie pozytywny, nieraz gorzki, ale prawdziwy. Najczęściej są one oparte na faktach. Przykładem takiego filmu jest "Dziewczyna żołnierza". 
Źródło: filmweb.pl
Film opowiada o młodym żołnierzu, Barrym Winchellu, który trafia do wojska, do dywizji piechoty. Chce tam zrobić karierę. Początki nie są łatwe, Barry niezbyt dogaduje się ze swoim współlokatorem, Justinem Fisherem, który to nie jest do końca zrównoważony psychicznie, także przez zażywane leki. Któregoś dnia Fisher zabiera Winchella na przepustce do klubu dla gejów w Nashville, gdzie występuje transseksualna Calpernia Adams. Z czasem Winchell coraz bardziej zaczyna rozumieć, że czuje coś do Calpernii, i to z wzajemnością. W drodze do szczęścia stoi jednak wiele przeszkód.

"Dziewczyna żołnierza" to film, który porusza moje ulubione wątki - wątek wojska, jako instytucji totalnej, wątek problemów z tożsamością płciową czy orientacją seksualną, trudny temat akceptacji społeczeństwa, czy wreszcie problemów psychicznych. Moim zdaniem wszystkie te wątki były pokazane w bardzo dobry sposób. Trzeba przyznać, że o ile w kinie coraz częściej podejmowana jest tematyka osób homoseksualnych, nie jest już to takim tematem tabu, tak jednak wciąż tematyka osób transseksualnych pozostaje na poboczu. Lee Pace jako Calpernia świetnie sobie poradził. Jest to jedna z jego wczesnych ról, a zarazem ukazująca talent i odwagę, by zagrać taką osobę. Momentami się zapominało, że Calpernia jest grana przez mężczyznę, a między głównymi bohaterami jest silna chemia, nie czuć w ogóle, że mamy do czynienia z dwoma mężczyznami, na ekranie nie widzę, że to jest związek homoseksualny, a związek kobiety i mężczyzny - choć Calpernia nie przeszła operacji zmiany płci tak do końca, to po jej zachowaniu możemy z całą pewnością powiedzieć, że jest kobietą i nią się czuje. Drugi wątek, wątek wojska jest również bardzo ciekawy i dobrze oddany - pokazuje m.in. braku akceptacji danej jednostki, czy podporządkowanie jej instytucji, jaką jest wojsko. Wojsko staje się domem dla głównego bohatera, a także jego integralną częścią. Warto dodać, że film porusza też problem zasady "don't ask, don't tell", która jeszcze do niedawna istniała w wojsku amerykańskim - za otwarte przyznawanie się do orientacji homo lub biseksualnej można było zostać wydalonym z wojska. W przypadku tego filmu (jak i w przypadku pierwowzoru głównego bohatera) ta zasada prowadzi niestety do tragedii. Problem choroby psychicznej, czy zaburzeń psychicznych jest wprawdzie na dalszym planie, ale również dobrze oddany i także powiązany ściśle z problemem instytucji totalnej.

Nie chcę oceniać aspektów technicznych filmów z tego względu, że jest to film telewizyjny, niskobudżetowy, więc nie ma tu wielkich efektów specjalnych, krajobrazów, scenografii, zatrudnieni aktorzy nie byli wówczas znani, itd. Ale trzeba pamiętać o takich rzeczach, że film jest z roku 2003, od tego czasu nawet jedne z najlepszych filmów mogły się zestarzeć. Ale też wielkim plusem jest charakteryzacja, zwłaszcza Lee Pace'a. Między innymi dzięki tej charakteryzacji nie czuło się, że ma się do czynienia z mężczyzną przebranym za kobietę.

Podsumowując, film ten śmiało mogę polecić każdemu. Pokazuje tematy trudne, nie trywializując ich jednocześnie - a także tematy, które warto pokazywać ludziom, także po to, by przeciwdziałać krzywdzącym stereotypom. Dlatego moja ocena to 8/10, czyli bardzo dobry.
Share:

piątek, 24 stycznia 2014

Magia uczuć (2006)

Mam taki zwyczaj, że jak ktoś z aktorów wpadnie mi w oko, to staram się nadrobić jakieś wszelkie produkcje. Tym razem padło na Lee Pace'a, który jest znany szerszej widowni z roli Thranduila w Hobbicie. Sukcesywnie nadrabiam też serial "Gdzie pachną stokrotki" z nim w roli głównej i gdy skończę oglądać, napiszę również recenzję. Ale dzisiaj obejrzałam film "Magia uczuć", na który polowałam od dłuższego czasu. Szukałam go długo, bo kierowałam się tytułem angielskim, czy "The Fall", a to nie ułatwiało sprawy. Ale jeszcze wrócę do kwestii tytułu. 
Źródło: filmweb.pl
Akcja filmu toczy się na dwóch płaszczyznach. Pierwszą z nich jest szpital w Los Angeles z roku 1912. W szpitalu przebywa mała, 5-letnia Alexandria, córka rumuńskich imigrantów, która spadła z drabiny podczas zrywania pomarańczy (to jej praca) i ma złamaną rękę. Dziewczynka w szpitalu poznaje Roya, kaskadera filmowego, który doznał ciężkiego wypadku podczas kręcenia filmu. Roy jest sparaliżowany, w dodatku brakuje mu chęci życia, bo zostawiła go ukochana, która rzuciła go dla aktora. Mężczyzna zaczyna opowiadać Alexandrii pewną ciekawą, improwizowaną i dziwaczną historię o pięciorgu bandytów, którzy pragną dokonać z różnych przyczyn zemsty na hiszpańskim gubernatorze. I ta historia jest drugą płaszczyzną filmu.

Trzeba przyznać, że niewiele jest takich filmów, które potrafią przede wszystkim oddać fantazję, czy wyobraźnię - zwłaszcza dziecka. Mała Alexandria czuje się niezwykle samotna w szpitalu - rodzice z racji pracy rzadko ją odwiedzają, dlatego w Royu odnajduje przyjaciela. Sam kaskader jednak okazuje się być dość ciekawą, a także niejednoznaczną postacią, ale dlaczego - tego nie zdradzę, by nie robić spoilerów. I trzeba dodać więcej o drugiej płaszczyźnie filmu. Jest ona bardzo artystyczna, skupia się na stronie wizualnej przede wszystkim - kostiumy, miejsca, kolory - wszystko jest bardzo wyraziste, momentami nieco przerysowane, ale ma to sens. Sama historia o bandytach nie jest istotna sama w sobie. Jest ona improwizowana, momentami bezsensowna, z czasem sama Alexandria zaczyna dodawać różne dziwne elementy, ale to nie sprawia, że film jest przez to zły czy niezrozumiały. Wręcz przeciwnie, bo idealnie pokazuje myślenie i fantazjowanie dziecka, w wieku powiedzmy 5, czy 6 lat. Częściowo jest ona jednak kluczem do zrozumienia tego, dlaczego Roy tak cierpi. Wszystko jest jednak ukazane bardziej z perspektywy małego dziecka, które nie rozumie jeszcze wielu rzeczy. Momentami scenografia w części, nazwijmy to, "fantastycznej" budzi we mnie skojarzenia z dziełami Daliego. Ale to jest tylko na plus.

Kulisy powstawania filmu, jak się dowiedziałam, są bardzo ciekawe. Część ekipy myślała, że Lee jest serio sparaliżowany - a to dowodzi również wielkiego talentu aktora. Dziewczynka, która grała Alexandrię, miała w momencie kręcenia filmu 9 lat i pochodziła z Rumunii, a jej kwestie były w dużej mierze improwizowane. I nie należy się tu czepiać jej słabego akcentu w kwestiach angielskich - dla takiego dziecka to i tak bardzo duże wyzwanie. Generalnie gra Lee to jest coś, bo reszta aż tak bardzo się nie wyróżnia. Najważniejsza jest chemia pomiędzy nim a dziewczynką - w świetny sposób film ukazuje to, jak stopniowo rodzi się ich przyjaźń.

Co do tytułu, to mam mieszane uczucia. To znowu przypadek, kiedy polski dystrybutor zmienia drastycznie tytuł. Z jednej strony mogę zrozumieć decyzję, bo filmów o nazwie "The Fall" ("Upadek") trochę było, ale z drugiej strony jest to słowo klucz dla fabuły całego filmu, bo właśnie m.in. moment upadku jest punktem kulminacyjnym filmu, a także jego wprowadzeniem. Oczywiście można też to rozumieć w sposób metaforyczny. "Magia uczuć" to tytuł dość ciekawy, ale... Moim zdaniem dość naciągany. Nie jestem w stanie uzasadnić jednak, dlaczego. Po prostu nie do końca widziałam, gdzie tu jakaś magia*, choć z kolei uczucia są istotnym elementem.

Z wad filmu - nie mam pojęcia, być może to wynikało z wersji filmu, jaką oglądałam, ale momentami muzyka (choć dobra) była głośniej niż dialogi postaci. Tak niestety nie powinno być. Mam nadzieję, że to wynika z wersji filmu (pliku), a nie z ogólnego zamierzenia twórców. Bo jeśli jest to drugi przypadek, to niestety, moim zdaniem to tylko niepotrzebnie rozprasza.

Reasumując, film "Magia uczuć" jest filmem prostym, a zarazem bardzo artystycznym. Potrafi i wzruszyć i bawić zarazem, w dodatku jest ucztą dla oczu pod względem wizualnym. Jeśli ktoś szuka filmu spokojniejszego, skupiającego się na ciekawych relacjach (obcy dorosły - obce dziecko to dość ciekawa relacja i ciężko ją przedstawić), albo filmu, który ukazuje czyjąś fantazję - to jest to film zdecydowanie dla niego. Moja ocena to 8,5/10, czyli bardzo dobry z wielkim plusem. Wielki plus m.in. za Lee Pace'a, w którym to zaczynam dostrzegać wielki, acz nieodkryty talent (choć mam nadzieję, że to się zmieni). 

* Na filmwebie możemy się dowiedzieć, że gatunkiem tego filmu jest "fantasy". Nie wiem, kto to dodawał, ale jak dla mnie elementy wyobraźni dziecka niekoniecznie są równe fantasy. Radzę redaktorom weryfikować porządnie informacje. 
Share:

sobota, 18 stycznia 2014

Hej, Skarbie (2009)

[Recenzja została napisana w grudniu, ale dopiero teraz publikuję, po tym, jak otrzymałam za nią ocenę na zajęciach]

Wykluczenie społeczne dotyczy wielu aspektów życia społecznego. W każdym społeczeństwie istnieją grupy, które są bardziej lub mniej zagrożone wykluczeniem. Według Adriana Solka są jednak grupy bardziej narażane na wykluczenie, niż inne. „Grupami społecznymi najbardziej narażonymi na wykluczenie są: niepełnosprawni, chorzy psychicznie, osoby opuszczające zakłady karne, uzależnieni, długotrwale bezrobotni, bezdomni, dzieci i młodzież ze środowisk zaniedbanych oraz wychowujący się poza rodziną, kobiety samotnie wychowujące dzieci, ofiary patologii życia rodzinnego, osoby o niskich kwalifikacjach, starsze osoby samotne, imigranci (…).”  Solek porusza przede wszystkim problemy dotyczące Polski, a należy pamiętać, że inne państwa zmagają się często z innymi problemami wykluczenia społecznego. Wykluczenie to może mieć zupełnie inne przyczyny, co możemy zobaczyć w filmie pt. „Hej, Skarbie” w reżyserii Lee Danielsa z roku 2009.
Źródło: filmweb.pl

Film oparty jest na powieści „Push” amerykańskiej pisarki Ramony Lofton, znanej pod pseudonimem Sapphire. „Hej, Skarbie” to opowieść o 16-letniej Clareece Jones, która jest nazywana Skarbem. Clareece nie ma łatwego życia – jest otyłą, czarnoskórą dziewczyną, która mieszka w nowojorskiej dzielnicy Harlem, zamieszkałej głównie przez afroamerykańską społeczność. Skarb jest analfabetką, w dodatku okazuje się, że jest drugi raz w ciąży z własnym ojcem, który molestuje ją, odkąd skończyła 3 lata. Starszym dzieckiem (dziewczyną chorą na zespół Downa) zajmuje się babcia. Clareece zostaje wydalona ze szkoły, ale dostaje jeszcze jedną szansę w postaci szkoły eksperymentalnej, która jest przeznaczona dla osób z podobnymi problemami.

Film pokazuje wiele wymiarów wykluczenia społecznego. Oczywiście w oczy najbardziej się rzuca główna bohaterka filmu, w której różne wymiary wykluczenia są nagromadzone. Akcja filmu toczy się w roku 1987, więc można zauważyć wiele zmian w stosunku do warunków społecznych Ameryki w dniu dzisiejszym. Skarb, choć jest zdolną dziewczyną, nie jest szczęśliwa w życiu. Mieszka z matką, która w stosunku do niej jest bardzo agresywna i znęca się nad nią zarówno fizycznie, jak i psychicznie (ciągłe wyzwiska, wykorzystywanie córki, czy przyzwolenie na molestowanie). Skarb musi zajmować się domem, ponieważ jej bezrobotna matka nie zajmuje się niczym – siedzi całymi dniami w domu i ogląda telewizję. Nie szuka pracy, pieniądze bierze z zasiłków, które pobiera z racji rzekomej opieki nad niepełnosprawną córeczką Clareece. Główna bohaterka dostaje szansę w postaci szkoły, gdzie może nadrobić zaległości. Tam poznaje dziewczyny z podobnymi problemami – dziewczęta pochodzące ze złego środowiska, ze środowiska imigrantów, lub dziewczyny, którym po prostu nie udało się w życiu. W małej grupie pracuje z nimi nauczycielka, panna Rain. Nauczycielka okazuje wielką cierpliwość wobec dziewcząt, daje im szansę w postaci nauki, ale nie zmusza do niczego, jedynie tłumaczy, że edukacja jest ich jedyną szansą na poprawę ich sytuacji życiowej. Po jakimś czasie okazuje się, że panna Rain w pewnym sensie jest również dotknięta wykluczeniem – jest bowiem lesbijką, mieszka ze swoją partnerką, lecz jak sama mówi, nie kontaktuje się z własną matką. Inną interesującą postacią, którą również można uznać za wykluczoną, jest postać pielęgniarza, który odbiera poród Clareece. Jest on również Afroamerykaninem, ale widać, że jego zawód nie jest poważany i jest mylony z lekarzem. Dziewczęta, które odwiedzają główną bohaterkę w szpitalu dziwią się temu, że mężczyzna może pracować jako pielęgniarz. Interesującą postacią jest również pracownica opieki społecznej, grana przez Mariah Carey, która twierdzi, że chce pomóc głównej bohaterce, lecz ta pomoc nie polega na daniu „wędki”, lecz „ryby”, czyli nisko płatnej pracy, przez którą Clareece nie mogłaby się wyzwolić z biedy i patologii.

Film z całą pewnością przedstawia bardzo dobrze środowisko Ameryki, które nie jest bliżej znane w Polsce, to drugie oblicze Ameryki, czyli biedę, rasizm i zachowania patologiczne. Z drugiej strony jednak w „Hej, Skarbie” mamy nagromadzone tyle nieszczęśliwych zdarzeń, od znęcania się aż po AIDS, że aż staje się to niewiarygodne. Mało wiarygodne jest również zakończenie filmu, gdzie główna bohaterka nagle zaczyna podejmować decyzje sama za siebie, wprawdzie po wielu ciężkich przejściach, ale jest to bardzo nieoczekiwana zmiana, nic do końca filmu nie wskazywało na to, by miało się coś takiego zdarzyć. Można usprawiedliwiać tę mnogość wydarzeń tym, że nie jest to film oparty na faktach, a na książce, jeśli jednak twórca chciał stworzyć film obyczajowy, czy autorka chciała zobrazować w książce wstrząsający obraz biedy, to nie musieli gromadzić tylu rzeczy na raz. Choć z drugiej strony – mówi się, że bieda i wykluczenie powodują kolejne przykre wymiary czy to biedy, czy dyskryminacji. Jednak wszystko zgromadziło się w zbyt krótkim czasie, by uznać to za wiarygodne.

Od strony artystycznej film prezentuje się ciekawie i dobrze, dodając m.in. sceny, gdzie tytułowy Skarb wyobraża sobie inne życie, że jest gwiazdą filmu, muzyki, a nawet, że jest zwykłą, białą dziewczyną, bez nadmiaru kilogramów i żyjącą w dostatku. Część jednak z tych sekwencji artystycznych jest dość kiczowata, np. oświetlenie panny Rain – sztampowy zabieg, który ma pokazać nam, że jest dobrą postacią. Myślę, że film bez problemu poradziłby sobie bez tego typu wstawek. Muzyka również bardzo pasuje klimatycznie do filmu, odzwierciedla klimat lat 80. w Stanach Zjednoczonych i kulturę murzyńskiego getta. Aktorstwo stoi również na wysokim poziomie, o czym świadczy nominacja do Oscara dla odtwórczyni głównej roli, Gabourney Sidibe (która była debiutantką) oraz Oscar dla Mo’Nique, która świetnie zagrała matkę głównej bohaterki.

Podsumowując – film „Hej, Skarbie” jest wstrząsającym i dramatycznym obrazem amerykańskich problemów w społeczeństwie. W postaci Clareece skupiają się niemal wszystkie problemy dotyczące społeczeństwa amerykańskiego z lat 80. (dzisiaj stosunek do chorych na AIDS jest zupełnie inny dzięki edukacji), ale też te współczesne, nie do końca wyeliminowane, jak na przykład rasizm. Film jest godny uwagi i polecania, choć momentami potrafi przerazić wrażliwego człowieka, to jednak nawet takie filmy są potrzebne, chociażby po to, by zwrócić uwagę na problemy, od których na co dzień być może odwracamy wzrok. 

Źródła:
1. Solek A., Transformacja społeczno-gospodarcza a nierówności społeczne, [w:] Ekonomiczno-społeczne problemy transformacji systemowej w Polsce, pod red. Dach Z., Kraków 2007
2. Hej, Skarbie – nagrody, http://www.filmweb.pl/film/Hej%2C+Skarbie-2009-503736/awards, dostęp: 16.12.2013.

Share:

środa, 1 stycznia 2014

M. Pieprzyca - Chce się żyć (2013)

Witam, w Nowym Roku startuję z książką. Jest to książka, na podstawie której raptem kilka miesięcy temu powstał film o tym samym tytule, film dość głośny, nagradzany i wierząc opiniom - dobry, a to ostatnio rzadkość w polskim kinie. Ja jednak najpierw przeczytałam książkę, która jest dla mnie trochę niejednoznaczna, a trochę nierówna, jeśli chodzi o konstrukcję.
Źródło: poczytaj.pl
Przede wszystkim zaczęłam od poszukiwań czegoś na temat pierwowzoru, bowiem gdzieś czytałam artykuł o tym, że pan Pieprzyca zarobił sporo na książce i na filmie, a pierwowzór nie otrzymał z tego ani grosza. Nie wiem, jak sytuacja wygląda na chwilę obecną, ale to była dość duża kontrowersja. Z drugiej strony nie wiedziałam, jak przez to traktować tę książkę. Znalazłam jednak artykuł, w którym autor wypowiada się, że książka i film są tylko oparte na faktach, a dużo rzeczy to fikcja. Dlatego myślę, że lepiej tak potraktować tę książkę - jako fikcję, choć bardzo realną.

W roku 1981 na świat po ciężkim porodzie przychodzi Mateusz Rosiński. Po kilku miesiącach matka orientuje się, że Mateusz nie rozwija się prawidłowo. Wreszcie po kilku latach lekarze stawiają diagnozę - porażenie mózgowe. Według lekarki nigdy nie będzie chodził, nie będzie się nawet czołgał, a tym bardziej trzeba zapomnieć o komunikowaniu się ze światem. Lekarka stwierdza, że Mateusz jest rośliną. Pomimo tak druzgocącej diagnozy, zarówno jego rodzina, jak i on sam próbują udowodnić światu, że tak nie jest.

Miałam z jednej strony duży problem, ponieważ książka traktuje przede wszystkim o problemie niepełnosprawności i problemie odnalezienia się niepełnosprawnego człowieka w społeczeństwie, ale mam przy tym wrażenie, że autor momentami przedobrzył i usiłował wcisnąć wszystko, co się da, zrobić taki przekrój społeczeństwa i życia w Polsce w latach 80. i 90. I nie miałabym nic przeciwko, uznałabym to nawet za duży plus, ale objętościowo książka jest krótka, więc przez to robi się bardzo nierówna. No i oczywiście ta polska tendencja do opisywania całego kontekstu historyczno-politycznego... Trochę mnie to już zaczyna nudzić. A tu nawet irytowało, a to z tego względu, że chciałam w tej książce zobaczyć coś innego. Później to dostałam.

Dostałam przykry, lecz prawdziwy obraz traktowania i stygmatyzowania niepełnosprawnych w Polsce jeszcze kilkanaście lat temu. Pamiętam sama, jak jeszcze chodziłam do podstawówki (a była to końcówka lat 90.), jak często mówiono o tym, że niepełnosprawnych należy traktować z szacunkiem, nie wyśmiewać się, itd. Dzisiaj nikt już nie robi głupich uśmieszków, gdy widzi osobę na wózku, nie budzi to takiego szoku, jak kiedyś. Jednak nie zawsze tak było, co jest świetnie pokazane w książce - rodzina wstydzi się pokazywać z Mateuszem, nie mówi o nim, inni ludzie krzywo na niego patrzą lub patrzą z politowaniem. Podoba mi się też bardziej część, kiedy w końcu Mateusz udowodnia wszystkim, że jest człowiekiem. Ma uczucia, ma swoje przemyślenia, ale nie jest rośliną, nie jest też dzieckiem. Po prostu nie potrafi się komunikować tak jak reszta ludzi. I choć kogoś mogą krępować opisy seksualności, to należy pamiętać, że to było celem tej książki - przełamanie stereotypu, pokazanie, że osoby niepełnosprawne są osobami dorosłymi i mają swoje potrzeby, także te seksualne.

Technicznie nie mam zastrzeżeń do książki. Krótkie rozdziały to chyba jakiś nowy trend w literaturze, ale nie przeszkadza mi to, sama w sobie książka jest dość krótka i można ją przeczytać bardzo szybko. Narracja jest pierwszoosobowa i choć po takich "50 twarzach Greya" mam dystans do takiej narracji, tak tutaj się udała.

Podsumowując: polecam książkę tym, którzy lubią takie tematy, tematy społeczne, tematy trudne, coś, co pokazuje problem niby znany, a jednak "o tym się nie mówi". I przy okazji przełamuje stereotypy na właśnie takie trudne tematy. Może pewne rzeczy mi przeszkadzały, ale i tak to nie umniejsza wartości książki. Być może film do mnie bardziej przemówi. Moja ocena: 7/10, czyli dobra
Share: