czwartek, 14 maja 2015

Avengers: Czas Ultrona (2015)

Do kina szłam na ten film, czytając bardzo mieszane recenzje - jedni wychwalali go, drudzy dochodzili do wniosku, że to nie to. Faktem jest to, że ogólnie krytykowany jest reżyser, Joss Whedon, lecz bardziej krytyka jest skierowana do jego wypowiedzi, które delikatnie mówiąc, są nie na miejscu. Jednak już kiedyś wspominałam, że nie znam za bardzo komiksów Marvela (tyle tylko, co wyczytam z jakichś postów), więc filmy z Marvel Cinematic Universe traktuję jako czystą rozrywkę, trudno mi też oceniać poprawność względem komiksów. To będzie recenzja czysto filmowa, postaram się uniknąć też spoilerów, jak tylko się da.
źródło: filmweb.pl
Akcja "Avengersów" łączy się bezpośrednio z "Kapitanem Ameryką: Zimowym Żołnierzem", jest jakby kontynuacją wątków. Avengersi dostają się do bazy Hydry w Europie Wschodniej, w Sokowii. Tam przeprowadzane są eksperymenty na ludziach, w wyniku czego osierocone bliźniaki, Wanda i Pietro Maximoff zyskują supermoce (i stają się tym samym Scarlet Witch i Quicksilverem, znanymi także z X-Menów). Głównym celem Avengersów jest jednak odzyskanie berła Lokiego. Okazuje się, że zadanie nie jest proste, bowiem Scarlet Witch skutecznie manipuluje lękami Iron Mana. Ten zaś próbuje stworzyć nowy system chroniący Ziemię, Ultrona. Wszystko jednak wymyka się spod kontroli.

Może zacznę od zalet - miło jest zobaczyć dobry kawałek kina akcji, które nie nudzi. Akcja dzieje się szybko, nie ma miejsca na jakieś długie przestoje, a scenki pełne patosu są świetnie przeplatane comic reliefami (uwielbiam zwłaszcza, jak Tony Stark dogryza reszcie, a przede wszystkim jak dogryza Kapitanowi Ameryce). Fabuła może jest nieco bardziej prosta, niż w przypadku "Zimowego Żołnierza" (w tamtym filmie pojawiały się fajnie wplecione wątki polityczne, tutaj tego nie ma, a przynajmniej nie w takim stopniu).

Siłą Avengersów są jednak bohaterowie. Bohaterowie, którzy powinni być drużyną, a jednak pomiędzy nimi widać zgrzyty, nieporozumienia, ich wady i słabości niejednokrotnie przeszkadzają w misjach. Ale właśnie to lubię w bohaterach Marvela - nie są oni idealni, oprócz bycia obrońcami Ziemi mają też swoje życie, lubią się odprężyć, pożartować, itd. Podobnie jednak podobał mi się wykreowany główny złoczyńca, czyli tytułowy Ultron. System, który miał chronić Ziemię, a w efekcie sam nie wie, co powinien, a czego nie - a tym samym tylko w destrukcji widzi jedyny ratunek dla naszej planety. Był mimo wszystko ciekawą postacią.

Mieszane uczucia miałam jednak przy pairingu, do którego sporo ludzi ma zastrzeżenia, a mianowicie Bruce Banner/Natasha Romanoff. Fakt, z tego, co wiem, nie ma to pokrycia w komiksach, ale z czasem przekonałam się, że mogą do siebie pasować - niekoniecznie będą super hot parką, ale jakaś nić porozumienia między nimi jest. Nie przeszkadzał mi też Clint, który posiada rodzinę (bo dlaczego nie?). Jedyne zastrzeżenia, jakie mam, to (uwaga, spoiler) tekst Natashy o tym, że ją wysterylizowano i przez to jest potworem. Trochę jakby... Tylko możliwość macierzyństwa nadawała człowieczeństwo kobiecie? No, coś tu jest nie halo.

Z innych wad: trochę jestem nieusatysfakcjonowana tym, że Quicksilvera i Scarlet Witch było mało na ekranie (a zwłaszcza tego pierwszego), a człowiek jednak chciałby czegoś więcej się o nich dowiedzieć, zwłaszcza, że w tym uniwersum trochę się różnią od swoich odpowiedników z X-Menów. Tak samo trochę irytuje mnie fakt "fikcyjnych krajów w Europie Wschodniej" (zazwyczaj o słowiańsko brzmiącej nazwie). Trochę nie fair, zwłaszcza, że Ameryka jest też w tym uniwersum, a obok niej są po prostu kraje, które nie istnieją. Tak bardzo twórcy boją się powiązań z historią? Jakoś nazistów nie bali się dawać.

Efektów specjalnych było tyle, ile potrzeba było i robiły na mnie wrażenie. W sumie choć byłam na wersji 2D, to uważam, że 3D można również zobaczyć, chociażby dla scen pościgów i walki.

Film przypadł mi do gustu. Dwie i pół godziny w kinie zleciały bardzo szybko, a pomimo wczorajszego zmęczenia po pracy byłam w stanie się cieszyć filmem, zaśmiać się przy tekstach Iron Mana i zwyczajnie wciągnąć w akcję. Jeśli ktoś szuka czystej rozrywki, w sam raz na weekend lub popołudnie, to śmiało mogę polecić Avengersów, podobnie jak i każdy inny film Marvela, który widziałam. A moja ocena to 8/10, czyli bardzo dobry
Share:
Lokalizacja: Zielona Góra, Polska

2 komentarze :

  1. Podpisuję się pod niedosytem na Pietro, on tam w pewnym momencie zaczął totalnie kraść szoł innym. Naprawdę sorry, schowali jego zwłoki za szybko i mój wewnętrzny fangirl wierzy, ze go odratowali, no bo ej, Cullson?
    Co do krajów w Europie wschodniej, well... USA, taka specyfika jeśli chce się pozostać w miarę wiernym starym komiksom. Kilometry się skracają, ale dopiero teraz :)

    Co mnie w filmie kupiło to; w sumie kto; Clint. Trochę łażę po ff.net i wiem jak to fandom widział i strasznie mi się spodobała ta wizyta w domu. Takie mocne przypomnienie, że ci ludzie mają swoje życie, przynajmniej niektórzy, i poza chwilami wielkiego zagrożenia robią coś poza wspólnym piciem. :)

    No i Pietro mnie kupił, ale to już pisałam xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też mam etap zaprzeczania i uważam, że żadnej śmierci nie było, o czym w ogóle mówimy?

      No cóż, ale to nie tylko Marvel - w Grand Budapest Hotel była Republika Żubrówki. A w "Polityce" był fajny artykuł na ten temat, tytuł był "Wymyślone państwa wschodniej Europy".

      Ale niektórzy nie mogą przeboleć, że Clint nie jest z Nataszą. A jak dla mnie... To jakoś to tak naturalnie wypadło? Zwłaszcza, że widać, ze Clint jest starszy. I ciężko byłoby mi uwierzyć w to, że oni są agentami 24/7. Fajnie, że pokazali to "drugie życie".

      Usuń