czwartek, 11 maja 2017

W duchu lat 80., czyli Strażnicy Galaktyki vol. 2 (2017)

Byłam bardzo zadowolona z pierwszej części przygód Petera Quilla i jego towarzyszy, więc wiedziałam, że pójdę również na drugą. Nie śledziłam jednak szczegółowo informacji na temat tego filmu, stąd właściwie dopiero w kinie byłam zaskoczona obsadą, jak i samą fabułą... I choć ta druga to raczej szczytem ambicji w sci-fi (jak i w samym Marvel Cinematic Universe) nie jest, to jednak... No co tu dużo mówić. Podobało mi się. To nie znaczy, że nie widziałam absolutnie żadnych wad, wręcz przeciwnie. Jednak to nie zmienia prostego faktu, że fajnie się bawiłam, podobnie jak na poprzedniej części. Ale po kolei.

Źródło: filmweb.pl

Peter Quill wraz z Gamorą, Draxem, Rocketem i Grootem wciąż tworzą drużynę nazwaną Strażnikami Galaktyki. Przyjmują oni różne zlecenia, często dostając jakąś nagrodę w zamian. Tak jest także i wtedy, gdy Strażnicy ratują cenny skarb należący do "pięknej i idealnej" rasy Suwerenów. Za dobrą robotę przejmują oni więźnia, znaną z poprzedniej części Nebulę. Niestety, Rocket kradnie cenny skarb, co powoduje wściekłość Suwerenów. Przed pościgiem Petera oraz spółkę ratuje niejaki Ego, który okazuje się zaginionym ojcem Quilla. Mimo złych przeczuć, część drużyny udaje się na planetę Ego, by dowiedzieć się czegoś o pochodzeniu Petera.

"Strażnicy Galaktyki vol. 2" to nie jest film, który daje jakiś całkowicie nowy, odkrywczy ton, zwłaszcza w przypadku głównych bohaterów. Morał całości jest dość sztampowy i mało oryginalny (i może ciutkę wątek prowadzący do morału był mało rozwinięty, ale o tym pomówię przy okazji kreacji bohaterów), ale wciąż potrafił wzruszyć i ukazać kilka rzeczy w zupełnie nowym świetle. A przynajmniej część wątków pobocznych potrafiła mocno zaskoczyć.

Dowiadujemy się bardzo dużo o przeszłości Petera, o jego prawdziwym pochodzeniu, stopniowo mamy odkrywane po kolei wszystkie tajemnice sprzed wielu lat. Nie chcę jednak tworzyć recenzji spoilerowej, więc nie zdradzę, co może najbardziej zaskoczyć widza. Sam pomysł na Ego jako postać oraz planetę przypadł mi mocno do gustu (w dodatku Kurt Russell świetnie odegrał tę postać, fajnie widzieć go ponownie na dużym ekranie), lecz przy okazji mamy dość sztampowe pomysły na postacie.

Mam wrażenie, że najgorzej wypada tutaj Peter Quill. O ile w poprzedniej części był cwaniaczkiem wychowanym przez złodzieja, który początkowo irytował, ale stopniował dawał się polubić, tak tutaj mam wrażenie, że jest trochę zagubiony w roli superbohatera. I nie mam tu na myśli kreacji Chrisa Pratta (choć do jego gry aktorskiej nie mam większych zastrzeżeń), ale raczej sam pomysł scenarzystów... A raczej jego brak. Peter stał się dla mnie nijaką postacią, która ucieka w dodatku w schematy doskonale wszystkim znane, Nie wiemy do końca jednak, co nim kieruje poza chęcią odnalezienia rodziny. Niestety Chris, tym razem mnie nie przekonałeś.

Niewiele lepiej wypadają Nebula oraz Gamora. Do gry nie mam zastrzeżeń (i to pokazuje, że Karen Gillan znana z Doktora Who umie grać, pod warunkiem, że da się jej trochę więcej możliwości). Ta pierwsza jest zgorzkniała i kieruje się tylko zemstą (a szkoda, liczyłam, że dołączy do Strażników), a Gamora jest trochę pokazana jako "love interest" Petera, a trochę jako twarda babka, która chce się dogadać z siostrą. Plus jednak za to, że jej relacja z Peterem nie była sprowadzona do klasycznego pocałunku na końcu i "żyli sobie długo i szczęśliwie". To jeden z ciekawszych wątków miłosnych, które ostatnio widziałam w kinie.

Rocket wprawdzie niewiele się zmienił - wciąż jest złośliwym szopem, który lubi irytować innych, jednakże częściowo jest to powtórka z rozrywki. Z Grootem tworzą fajny duet, ale ile można też powtarzać żart o tym, że mały Groot jest uroczy? No jest uroczy, słodki, kochany, tylko lepiej by to wypadło, gdyby było mniej takich żarcików.

No i Drax. Z nim wiem, że jest największy problem. Wprawdzie jest to postać, która przynajmniej częściowo została rozwinięta, ale kosztem dość niesmacznych dowcipów (mimo, że cała sala się śmiała w kinie) bazujących na różnicach kulturowych. Raz można. Drugi raz przebolejemy. Ale takie żarty bez przerwy? 

Nowe postacie nie dostały może dużej szansy na rozwinięcie (ale liczę na to, że urocza Mantis pojawi się w kolejnej, zapowiedzianej już odsłonie), ale miło, że się pojawiły. Duże zaskoczenie? Epizodyczna rola Sylvestra Stallone. Nie myślałam, że ta gwiazda jeszcze się pojawi na dużym ekranie w innej roli niż w tych, które już kiedyś odgrywał. No i oczywiście Yondu. Ten mnie najbardziej kupił. W poprzedniej części nieco irytujący złodziej i przywódca gangu, tutaj próbuje odkupić swoje winy (dowiadujemy się, dlaczego właściwie przeskrobał sobie tym, że zabrał Petera z Ziemi). Chciałabym właściwie zobaczyć tylko film o przygodach Yondu.

Ale skoro jest tak źle, to dlaczego ten film mi się podobał? Z prostej przyczyny: po prostu kocham wszystko, co powiązane z latami 80. A ten film zawiera w sobie całą ich estetykę - kiczowatą, a jednak w przypadku filmów sci-fi i fantasy - dobrze się kojarzącą. W końcu to lata 80. wypuściły dwie części Gwiezdnych Wojen, Powrót do przyszłości, Łowcę Androidów, czy filmy fantasy takie jak "Niekończąca się opowieść" czy "Willow". Po prostu od zawsze kochałam ten okres w kinematografii, jak i w muzyce, dlatego też siłą rzeczy Strażnicy Galaktyki będą mi się podobać. Uwielbiałam te wszystkie smaczki, nawiązania do popkultury, znanych aktorów, czy cały soundtrack. Kawałki z lat 70. i 80. wpadają w ucho i doskonale pasują do poszczególnych akcji. No i "Awesome Mix 2" można słuchać w kółko.

Nie powiem zbyt dużo o efektach specjalnych, bo wiadomo, że te stoją na bardzo wysokim poziomie - zwłaszcza planeta Ego to wizualne cudeńko. Ale o efektach specjalnych jako takich mam ochotę napisać oddzielny tekst (tak po powtórce "Łowcy Androidów"). 

Ogólnie mówiąc - Strażnicy Galaktyki vol. 2 to film, do którego można mieć wiele zastrzeżeń. Twórcy polecieli na tym, co podobało się widzom trzy lata i w zasadzie... Nie dodając nic nowego przy tym. Nie można jednak powiedzieć, że nie można się przy tym filmie świetnie bawić - a głównie o to chodzi. Najnowszy film z MCU można zawsze potraktować jako dobrą rozrywkę po szkole lub pracy. Stąd też moja ocena: 7,5/10, czyli dobry z plusem. Daleko mu do innych filmów Marvela, ale wciąż potrafi bawić. 
Share:
Lokalizacja: Zielona Góra, Polska

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz