środa, 31 maja 2017

Kim ty jesteś, Aniu Shirley? Czyli kilka słów o pierwszym sezonie serialu "Ania, nie Anna" (2017)

To jeden z seriali, na które czekałam w tym roku. Jak do tej pory przeżyłam już kilka pozytywnych zaskoczeń, a w przypadku serialu o słynnej Ani Shirley wiedziałam, że po prostu muszę to zobaczyć. Zwłaszcza, gdy ujrzałam najpierw krótki teaser, a później zwiastun - wręcz zakochałam się w nim. Co otrzymałam? Serial przede wszystkim bardzo zaskakujący, choć nie pozbawiony kontrowersji. 

Źrodło: mobirank.pl
Prawdopodobnie w tym miejscu daruję sobie streszczenie fabuły. Książka Lucy Maud Montgomery powinna być znana każdemu w Polsce, kto skończył podstawówkę. W końcu do tej pory jest to lektura szkolna. Serial ekranizuje zaś tylko część wątków znanych z książki: od pojawienia się Ani w domu Cuthbertów aż do momentu, kiedy tytułowa bohaterka ratuje siostrę swojej przyjaciółki. Część wątków jest jednak dodana, a część zmieniona. I na tym chciałabym się skupić.

Przede wszystkim mamy tu odwieczny dylemat, czym powinna być dobra ekranizacja. Długo byłam zdania, że ekranizacja w zasadzie powinna być 1:1 zgodna z oryginałem - a moje podejście wynikało z tego, że zazwyczaj ekranizacje książek, które miałam okazję widzieć, były jakby streszczeniem pierwowzoru, a nierzadko były pomijane akurat te wątki, które mnie bardzo interesowały. Z czasem jednak doszłam do wniosku, że porządna ekranizacja powinna dodawać coś od siebie. Bo skoro serial lub film na podstawie danej książki mają być tylko przełożeniem na ekran, to w zasadzie jaki jest w tym cel? Książkę można byłoby przeczytać już dawno. Dlatego też obecnie jestem dość liberalnie nastawiona do ekranizacji różnych powieści. Wciąż nie lubię "ekranowych streszczeń", ale nie rwałam włosów z głowy, gdy do Hobbita dodano nowe wątki. I tak samo było w przypadku nowej Ani. Wolałam się przekonać, co najpierw dostaniemy, a później ewentualnie lamentować. 

Być może będzie to kiepskie sformułowanie, ale warto zaznaczyć, że właściwie nie jest to serial dla każdego. A wynika to z podejścia, o którym wspomniałam wcześniej. Jeśli ktoś jest przykładowo bardzo mocno przywiązany do filmu z Megan Follows, jeśli to Megan jest dla niego tą Anią, to raczej serial nie przypadnie mu do gustu. Podobna rzecz ma się z tymi, którzy bardzo cenią książki - a serial naprawdę momentami mocno od niej odbiega.

Przede wszystkim książka Lucy Maud Montgomery jest książką opowiadającą o dorastaniu i pokonywaniu przeciwności losu, które spotykają bohaterkę. Całość jest bardzo pogodna i zabawna, co można docenić nawet po latach. Serial natomiast wprowadza nas w trochę mroczniejszy klimat w porównaniu do pierwowzoru. Przede wszystkim Ania Shirley jest nieco starsza. Podobnie jak w oryginale, chętnie fantazjuje i ucieka do świata swojej wyobraźni, lecz wynika to z dość nieciekawych wspomnień, które widzimy na ekranie - mianowicie główna bohaterka nie była zbyt dobrze traktowana w poprzednich domach, w których mieszkała. W zasadzie takie wspomnienia dla dziecka mogą być bardzo traumatyczne, stąd duże udramatyzowanie serialu. Wiem, że dla niektórych było to nie do przełknięcia, też momentami chciałam powiedzieć, że za dużo dramy, dość mrocznych i poważnych wątków, ale warto sobie uświadomić, że wynika to z tego, że na całość patrzymy bardziej z perspektywy bohaterki.

Serial momentami jest dość mocno uwspółcześniony. Mam tutaj na myśli głównie sceny, w których Ania jest w szkole, a także jej kontakty z rówieśnikami. Czasami miałam wrażenie, że oglądam współczesnych nastolatków przebranych w ciuchy z XIX wieku. I znowu, jednym to będzie zgrzytało (mi momentami też), ale podczas oglądania zadawałam sobie pytanie, co właściwie twórcy próbują nam przekazać. I myślę, że przede wszystkim dla twórców jest to współczesna wizja tamtej książki, próba odpowiedzi na pytanie "Co by było, gdyby Anię napisał ktoś żyjący współcześnie?" I faktycznie to widać. Zwłaszcza, gdy widzimy sceny, które z całą pewnością autorka nie ośmieliłaby ich opisać, jak np. pierwsza miesiączka (choć przyznaję, że rzadko jest to też nawet współcześnie poruszane w serialach dla młodzieży, a szkoda), czy rozmowy o dorastaniu lub nawet seksie.

Dodanym wątkiem, który jest wyjątkowo na plus, a jednocześnie nie odbiega mocno od książki, są wątki feministyczne. Sceny, w których Maryla zapoznaje się z ideałami sufrażystek - mistrzostwo. Ania, która mówi, że dziewczynki nie są w niczym gorsze od chłopców? Również. I takie sceny wciąż sprawiają, że książka przypomina się jak żywa - w końcu w oryginale Ania była również inspiracją dla wielu dziewczyn, by zmienić swoje życie (ja bardzo długo się z nią utożsamiałam). Bardzo przypadła mi do gustu postać Jerry'ego, chłopca, który pomagał Cuthbertom w gospodarstwie. Sądziłam, że będzie on postacią epizodyczną, ale okazał się kimś naprawdę ciekawym. Diana Barry? W końcu tutaj nie jest tłem dla Ani, ale faktycznie jej przyjaciółką, która pomaga jej w zaaklimatyzowaniu się w Avonlea. O innych wątkach nie będę szczegółowo mówić za wiele, ponieważ nie chcę zdradzić spoilerów, a zwłaszcza zakończenia, które jest mocno cliffhangerowe. 

Mieszane uczucia mam jedynie przy wątku Gilberta. Przy tej postaci zmieniono wiele (moim zdaniem głównie na plus), ale nie wiem, co sądzić o jego relacjach z Anią. Charakterystycznym w książce było to, że Ania nie cierpiała Gilberta i nie odzywała się do niego przez ładnych kilka lat za nazwanie ją "marchewką". Tymczasem tutaj Ania wścieka się bardziej na Gilberta, ponieważ chce bardziej dostosować się do pewnych niepisanych zasad, o których mówiły dziewczęta z klasy Ani. 

Trzeba przyznać, że aktorstwo jest naprawdę na wysokim poziomie. Amybeth McNulty jest taką Anią, jaką sobie wyobrażałam, gdy czytałam książkę (bez urazy dla Megan Follows, ale była ona za ładna do tej roli). W dodatku dziewczę radzi sobie fenomenalnie z dość trudną rolą (bardzo dużo kwestii do nauczenia się) - i życzę jej powodzenia w dalszej karierze. Naprawdę mistrzowscy są aktorzy odgrywający Cuthbertów - również tak ich sobie wyobrażałam w książce. Również dziewczynka grająca Dianę bardzo mi przypadła do gustu, podobnie jak odtwórcy Jerry'ego i Gilberta.

Wizualnie serial jest przepiękny, a zwłaszcza czołówka, od której trudno oderwać wzrok. Nawet dramatyczne scenki mają odpowiednią, chłodną kolorystykę kadru. Co akurat bardzo sobie cenię w różnego rodzaju filmach lub serialach.

Podsumowując: być może można zadać sobie pytanie, kim jest właściwie Ania Shirley. Ania, nie Andzia, lub Anna. Czy będzie to ta książkowa postać, czy któraś z przedstawionych w różnych ekranizacjach? Dla mnie najwierniejszym obrazem będzie "Akage no Anne", czyli anime o Ani z 1979 roku, które ciągle ogląda się bardzo przyjemnie i które ładnie pokazuje zmiany bohaterów - także te fizyczne, które wydają się dość naturalne. Ale serial, który zaprezentował nam Netflix można również śmiało oglądać, jeśli ktoś chce się przekonać, jak inaczej można spojrzeć na tę klasyczną powieść dla młodzieży. No i nie mogę się doczekać sezonu drugiego, a ten na razie otrzymuje ode mnie 8,5/10, czyli ocenę bardzo dobrą z plusem
Share:
Lokalizacja: Zielona Góra, Polska

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz