sobota, 30 maja 2015

No. 6 (2011)

Nie sądziłam, że znajdę kiedykolwiek tytuł, który może przedstawić w całkiem ładny sposób obiecujący pairing, a jednocześnie wątek miłosny nie jest tym głównym. Ten właściwy wątek jest za to bardzo intrygujący i należy do jednych z moich ulubionych motywów czy to w filmach, czy w literaturze. Jednakże nawet najlepsze tytuły mają swoje wady, dlatego nie mogę zaliczyć No. 6 do tych najlepszych. Co mogło pójść nie tak?
Źródło: filmweb.pl
Akcja tego 11-odcinkowego anime toczy się w bliżej nieokreślonej przyszłości. Ziemię dotknęły wojny, wskutek czego do życia pozostało tylko sześć większych osad. Jedną z nich jest tytułowa Numer 6, pozorna utopia. Jeśli jesteś członkiem elity, możesz liczyć na wiele przywilejów. Jednym z takich członków jest 12-letni Shion, mieszkający ze swoją matką, Karan. Pewnego dnia Shion przyjmuje pod swój dach niejakiego Szczura, chłopca w swoim wieku, który okazuje się, że uciekł z więzienia. Przez to zdarzenie Shion i jego matka zostają pozbawieni przywilejów i oboje muszą podjąć pracę, by mieć z czego żyć. Cztery lata później Numer 6 dotyka tajemnicza seria śmierci. Gdy tylko Shion próbuje zakwestionować rząd, wątpiąc, czy media podają im wszystkie informacje, natychmiast zostaje zabrany do zakładu karnego. Po drodze jednak ratuje go Szczur, który robi to ze względu na wdzięczność. Powoli Shion poznaje brutalną prawdę o świecie, w którym żyje.

Może zacznę od wad, bo tych jest mniej. Moim zdaniem seria jest po prostu za krótka. Wprawdzie jedenaście odcinków zamyka fabułę i nie pozostawia cliffhangerów (mimo otwartego zakończenia), jednakże czegoś tu zabrakło. Uwielbiam motyw pozornej utopii lub dystopii, jednakże moim zdaniem jedenaście odcinków po około 25 minut to zdecydowanie za mało, by dobrze wykreować przedstawiony świat, a także poprowadzić fabułę, odkryć, na czym polega spisek i wreszcie - żeby ładnie zakończyć całość. Dlatego pewne rzeczy musiały być kosztem innych, jak pobieżne przedstawienie co niektórych postaci - przykładowo interesował mnie Youming, który kontaktował się z matką Shiona i planował spisek przeciwko obecnej władzy - niestety, było o nim zbyt mało powiedziane, a rozwiązanie jego wątku uważam za mało satysfakcjonujące. Zdaje się również, że twórcy chcieli uchwycić za dużo wątków na raz, dlatego też zakończenie przynosi wiele pytań bez odpowiedzi. Lecz tak, jak mówię - wszelkie te problemy wynikają z tego, że anime jest za krótkie. Anime o podobnych wątkach, jak "Fullmetal Alchemist", czy "Monster" mają zdecydowanie więcej odcinków, dzięki czemu fabuła jest sprawnie poprowadzona. W przypadku "No. 6" niestety tak nie ma.

Co jednak jest główną zaletą? Myślę, że piękne wplecenie wątku relacji Shiona i Szczura. W jednej recenzji miałam okazję przeczytać, że ich relacje są "niejednoznaczne". Moim zdaniem tak nie jest i gdyby któryś z nich był dziewczyną, to wtedy nikt by nic takiego nie powiedział. Shion i Szczur początkowo nawet się nie lubią. Żyją w kompletnie różnych światach - ten pierwszy żył prawie całe swoje życie pod kloszem, będąc kwintesencją tego, o co chodziło władzom Numeru 6 - obywatel, który jest geniuszem w swojej dziedzinie, lecz ignorantem w innych, posłusznie oddany i ślepy. Do tego idealista. Momentami mogłam jednak zrozumieć Shiona, bowiem sama mam coś z idealistki. Wszystko jednak stopniowo się zmienia, kiedy na swojej drodze spotyka on Szczura - chłopaka z tajemniczą przeszłością, który początkowo jest zgorzkniały, gburowaty i ma właściwie tylko jeden cel - zniszczyć Numer 6. Przy tym jest też ciekawą postacią, miłośnikiem klasycznej literatury i teatru (a tymczasem Shion nie znał nawet "Hamleta"). Jest klasycznym antybohaterem i jak sam twierdzi - nie zależy mu na nikim. Pod wpływem znajomości z Shionem to się jednak zmienia i nawet sam tego nie widzi do końca, dopiero inni ludzie muszą mu mówić, że zaczęło mu na kimś zależeć i nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. I ta relacja zmienia się z czasem w coś głębszego, można ich uczucie śmiało nazwać miłością.

Mam jeszcze mieszane uczucia, co do zakończenia - z jednej strony jest kilka wątków, które pozostawiają nas z pytaniami, a z kolei inne rzeczy podane są jakby na tacy, w związku z czym nie ma to już takiego smaczku (a jest tak z przeszłością Szczura, która dosłownie w jednym odcinku zostaje całkowicie wyjaśniona, tak mówiąc bez większych spoilerów).

Co do animacji, to bardzo mi się podoba - wprawdzie jest to tytuł, który już ma 4 lata, ale i tak animację i kreskę mogę zaliczyć do jednych z najlepszych, jakie widziałam. Co do muzyki - oprócz openingu nic tak nie zapadło mi w pamięć, niestety.

"No. 6" to jeden z tych tytułów, który mógłby być ideałem, lecz niestety, najprawdopodobniej ograniczony budżet na to nie pozwolił - w związku z czym niestety jedenaście odcinków to zbyt mało, żeby wszystko rozwinąć porządnie. Ale tym bardziej mnie motywuje to do znalezienia książek, na podstawie których powstał ten serial. A na dzień dzisiejszy otrzymuje on ode mnie ocenę 8/10, czyli bardzo dobry.
Share:

czwartek, 14 maja 2015

Avengers: Czas Ultrona (2015)

Do kina szłam na ten film, czytając bardzo mieszane recenzje - jedni wychwalali go, drudzy dochodzili do wniosku, że to nie to. Faktem jest to, że ogólnie krytykowany jest reżyser, Joss Whedon, lecz bardziej krytyka jest skierowana do jego wypowiedzi, które delikatnie mówiąc, są nie na miejscu. Jednak już kiedyś wspominałam, że nie znam za bardzo komiksów Marvela (tyle tylko, co wyczytam z jakichś postów), więc filmy z Marvel Cinematic Universe traktuję jako czystą rozrywkę, trudno mi też oceniać poprawność względem komiksów. To będzie recenzja czysto filmowa, postaram się uniknąć też spoilerów, jak tylko się da.
źródło: filmweb.pl
Akcja "Avengersów" łączy się bezpośrednio z "Kapitanem Ameryką: Zimowym Żołnierzem", jest jakby kontynuacją wątków. Avengersi dostają się do bazy Hydry w Europie Wschodniej, w Sokowii. Tam przeprowadzane są eksperymenty na ludziach, w wyniku czego osierocone bliźniaki, Wanda i Pietro Maximoff zyskują supermoce (i stają się tym samym Scarlet Witch i Quicksilverem, znanymi także z X-Menów). Głównym celem Avengersów jest jednak odzyskanie berła Lokiego. Okazuje się, że zadanie nie jest proste, bowiem Scarlet Witch skutecznie manipuluje lękami Iron Mana. Ten zaś próbuje stworzyć nowy system chroniący Ziemię, Ultrona. Wszystko jednak wymyka się spod kontroli.

Może zacznę od zalet - miło jest zobaczyć dobry kawałek kina akcji, które nie nudzi. Akcja dzieje się szybko, nie ma miejsca na jakieś długie przestoje, a scenki pełne patosu są świetnie przeplatane comic reliefami (uwielbiam zwłaszcza, jak Tony Stark dogryza reszcie, a przede wszystkim jak dogryza Kapitanowi Ameryce). Fabuła może jest nieco bardziej prosta, niż w przypadku "Zimowego Żołnierza" (w tamtym filmie pojawiały się fajnie wplecione wątki polityczne, tutaj tego nie ma, a przynajmniej nie w takim stopniu).

Siłą Avengersów są jednak bohaterowie. Bohaterowie, którzy powinni być drużyną, a jednak pomiędzy nimi widać zgrzyty, nieporozumienia, ich wady i słabości niejednokrotnie przeszkadzają w misjach. Ale właśnie to lubię w bohaterach Marvela - nie są oni idealni, oprócz bycia obrońcami Ziemi mają też swoje życie, lubią się odprężyć, pożartować, itd. Podobnie jednak podobał mi się wykreowany główny złoczyńca, czyli tytułowy Ultron. System, który miał chronić Ziemię, a w efekcie sam nie wie, co powinien, a czego nie - a tym samym tylko w destrukcji widzi jedyny ratunek dla naszej planety. Był mimo wszystko ciekawą postacią.

Mieszane uczucia miałam jednak przy pairingu, do którego sporo ludzi ma zastrzeżenia, a mianowicie Bruce Banner/Natasha Romanoff. Fakt, z tego, co wiem, nie ma to pokrycia w komiksach, ale z czasem przekonałam się, że mogą do siebie pasować - niekoniecznie będą super hot parką, ale jakaś nić porozumienia między nimi jest. Nie przeszkadzał mi też Clint, który posiada rodzinę (bo dlaczego nie?). Jedyne zastrzeżenia, jakie mam, to (uwaga, spoiler) tekst Natashy o tym, że ją wysterylizowano i przez to jest potworem. Trochę jakby... Tylko możliwość macierzyństwa nadawała człowieczeństwo kobiecie? No, coś tu jest nie halo.

Z innych wad: trochę jestem nieusatysfakcjonowana tym, że Quicksilvera i Scarlet Witch było mało na ekranie (a zwłaszcza tego pierwszego), a człowiek jednak chciałby czegoś więcej się o nich dowiedzieć, zwłaszcza, że w tym uniwersum trochę się różnią od swoich odpowiedników z X-Menów. Tak samo trochę irytuje mnie fakt "fikcyjnych krajów w Europie Wschodniej" (zazwyczaj o słowiańsko brzmiącej nazwie). Trochę nie fair, zwłaszcza, że Ameryka jest też w tym uniwersum, a obok niej są po prostu kraje, które nie istnieją. Tak bardzo twórcy boją się powiązań z historią? Jakoś nazistów nie bali się dawać.

Efektów specjalnych było tyle, ile potrzeba było i robiły na mnie wrażenie. W sumie choć byłam na wersji 2D, to uważam, że 3D można również zobaczyć, chociażby dla scen pościgów i walki.

Film przypadł mi do gustu. Dwie i pół godziny w kinie zleciały bardzo szybko, a pomimo wczorajszego zmęczenia po pracy byłam w stanie się cieszyć filmem, zaśmiać się przy tekstach Iron Mana i zwyczajnie wciągnąć w akcję. Jeśli ktoś szuka czystej rozrywki, w sam raz na weekend lub popołudnie, to śmiało mogę polecić Avengersów, podobnie jak i każdy inny film Marvela, który widziałam. A moja ocena to 8/10, czyli bardzo dobry
Share:

piątek, 1 maja 2015

Poldark (2015)

UWAGA! RECENZJA MOŻE ZAWIERAĆ SPOILERY!

Przyznaję, że tym serialem byłam zainteresowana głównie ze względu na to, że miał grać w nim Aidan Turner, znany z roli Kiliego w Hobbicie. Ale przecież to nic złego, prawda? W ten sposób poznałam przecież wiele produkcji z Lee Pacem, a i z Aidanem trochę filmów i seriali też obejrzałam. Po "Poldarku" nie miałam jakoś wysokich oczekiwań, myślałam, że to będzie zwyczajny melodramat, ale chociaż pogapię się na aktora. Jednak serial bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Jednak da się zrobić porządny serial historyczny, który nie nudzi, a jednocześnie nie udziwnia wątków poprzez np. dodanie fantastyki, a przy tym jest pełen realizmu, świetnych postaci i porusza ważne problemy minionej epoki. Ale po kolei.
Źródło: filmweb.pl
Kapitan Ross Poldark brał udział w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych, walczył po stronie Brytyjczyków. Spędza kilka lat poza granicami swojej ojczyzny, a kiedy w końcu wraca, okazuje się, że najbliżsi zdążyli go uznać za zmarłego, przez co jego ukochana narzeczona, Elizabeth, wychodzi za jego kuzyna, Francisa. Niemniej jednak Ross nie ma do nikogo o to żalu ani pretensji, tylko bierze się ostro do roboty - zakłada własną kopalnię miedzi, która ma przynieść mu zysk.

Siła "Poldarka" bierze się przede wszystkim ze świetnie skonstruowanych postaci. Na pierwszym planie mamy oczywiście głównego bohatera. Pochodzi on ze szlachty, lecz sam mówi, że do niej nie pasuje, irytuje go towarzystwo, które jego zdaniem jest zakłamane. Sam Poldark uchodzi za dziwaka wśród arystokracji, lecz łatwo go zrozumieć - jest zubożałym szlachcicem, więc także i on musi ciężko pracować, by mieć jakiekolwiek pieniądze na utrzymanie. Wbrew konwenansom bierze ślub ze swoją młodą i piękną służącą, Demelzą. Współczuje swoim pracownikom i uważa, że należy im się godna płaca za ich pracę, niezbędna do przeżycia - w przeciwieństwie do reszty kapitalistów, dla których liczy się tylko zysk.

Inną ciekawą postacią jest kuzynka Rossa, Verity. Nie grzeszy ona urodą, więc jest starą panną. Odnajduje jednak swoją miłość i wbrew pozorom jest silną i zaradną postacią, doskonale przygotowaną do bycia damą. Inne postacie również prezentują się ciekawie, żadna z nich nie jest ideałem - w tym mam na myśli kuzyna głównego bohatera, Francisa, który ewidentnie jest kreowany na tego złego, lecz przy tym warto się zastanowić, co go do tego skłania. Podobnie Elizabeth, która stara się być dobrą żoną - lecz przy takim mężu jak Francis jest niesłychanie ciężko... Inną ciekawą postacią jest Demelza, przy której widzimy jej dorastanie - na początku jest nastolatką, która zostaje służącą w domu Rossa. Z czasem rodzi się między nimi uczucie, a i Demelza powoli się uczy roli kobiety z wyższych sfer. Przy tym jednak pozostaje całkowicie prostolinijna i chętna do pomocy każdemu, często wręcz czyni to naiwnie.

Drugą rzeczą, która urzekła mnie w Poldarku jest właściwe ujęcie problemów tamtych czasów, które są do dzisiaj aktualne - a mianowicie problemy godnej płacy dla robotników. W XIX wieku raczej kapitalistów nie obchodziło to, że ktoś nie ma za co żyć, mimo że haruje jak wół. Ross pod tym względem jest inny, uważa, że robotnikom należy dobrze płacić i dbać o takie rzeczy, jak dostęp do lekarza. Przez to również jest uważany w towarzystwie za kogoś bardzo niewygodnego.

Wreszcie serial jest bardzo emocjonalny - mamy tu masę uczuć, można się pośmiać, zwłaszcza przy momentach z Prudie i Judem, ale ostatni odcinek mimo wszystko wycisnął ze mnie łzy. I pozostawił ze świetnym cliffhangerem, dlatego cieszy mnie to, że będzie drugi sezon. I znowu będziemy podziwiać też piękne klimaty Kornwalii.

Moim zdaniem Poldark to świetnie zrealizowany serial historyczny, który nie nudzi, a jednocześnie przedstawia wszystko jak należy, bez przekłamań - ja np. nie znalazłam jakichś większych błędów historycznych. Osiem odcinków w sam raz na weekend czy wieczory. Jeśli ktoś lubi takie klimaty, to szczerze polecam ten serial. A moja ocena to 8/10, czyli bardzo dobry
Share: