niedziela, 31 lipca 2016

Kącik mangowy #2

W tym tygodniu otrzymałam kolejne mangi, które zamawiałam już jakiś czas temu. Zwykle na sklepie internetowym, w którym kupuję, zaglądam najpierw, czy mangi są już dostępne, jaka jest cena, itd. Biorę do koszyka dwa lub trzy tytuły, płacę i czekam cierpliwie. Czasami sprawdzając skrzynkę mailową jestem potem mile zaskoczona, że "to już" i przesyłka niedługo wpadnie w moje łapki. Tym razem są to tylko dwa tytuły, ale myślę, że wypowiem się o nich więcej, niż ostatnim razem.


Bakuman #2

Źródło: pl.bakuman.wikia.com

Ostatnim razem pisałam o pierwszym tomie "Bakumana", który troszkę skrytykowałam za jakość wydania i wpadki dotyczące błędów ortograficznym. Zdaje się, że tom drugi pod tym kątem wypada nieco lepiej, ale po kolei.

Choć tomik objętościowo jest podobny do poprzedniego, to czytelnik jednak ma wrażenie, że treści jest o wiele, wiele więcej. A dzieje się naprawdę sporo. Mashiro i Takagi decydują się zanieść ich wspólną mangę do Shuieshy, jednego z największych wydawnictw mangowych, wydającego słynny "Weekly Shounen Jump". Tam poznają jednego z redaktorów, pana Hattoriego, oraz dowiadują się, jak funkcjonuje ten biznes. Pan Hattori dostrzega w nich potencjał, ale nie chwali ich zbytnio, by chłopcy nie spoczęli na laurach i tworzyli dalej. Po kilku niepowodzeniach wreszcie odnoszą pierwszy większy sukces. Dowiadują się także, że wydawnictwo zgodziło się na serializację (czyli regularne wydawanie mangi w odcinkach) mangi pewnego 15-latka, Eijiego Niizumy. 

Tak jak wspomniałam, w tomiku mamy dużo treści. Generalnie myślę, że "Bakuman" to pozycja dla nieco starszego czytelnika, który oczekuje czegoś więcej, niż scen efektownych walk, akcji, przygody. Dla niektórych manga może być "przegadana", ale jeśli lubi ktoś temat pt. "życie artystów od kuchni", to myślę, że powinien być zadowolony. Przy okazji mamy pokazane zwykłe dylematy nastolatków, jak szkoła (bohaterowie idą do liceum) czy pierwsze miłości. Ale najważniejsze i chyba najciekawsze jest to, jak pokazana jest redakcja mangi. Pan Hattori także w anime był jedną z moich ulubionych postaci, był mentorem dla głównych bohaterów, ale też potrafił dobrze tłumaczyć, a zarazem ostrzegać. Wkrótce Mashiro i Takagi jednak mierzą się z brutalną rzeczywistością - ich debiut nie należy do udanych.

I w "Bakumanie" kryje się też pewna mądrość życiowa, której czasem brakuje mi w tych optymistycznych, amerykańskich produkcjach, w których to bohaterom zawsze się wszystko udaje, a marzenia zawsze się spełniają. Otóż chyba to w tym tytule podoba mi się najbardziej - a mianowicie przesłanie pt. "Marzenia nie zawsze się spełniają, a droga do sukcesu nie jest usłana różami". Nie zawsze wszystko nam wychodzi od razu. Często marzenia w ogóle się nie spełniają, a przed sukcesem poniesiemy niejedną porażkę. W dodatku w "Bakumanie" jest to pokazane w dość realistyczny sposób - sukces nie jest zależny bowiem tylko od talentu, dobrego pomysłu, ale czasem jest zależny po prostu od czystego przypadku. Idealnie tłumaczy to pan Hattori - są ludzie, którzy instynktownie umieją się wbić w gusta czytelników i wydadzą coś, co właściwie każdy będzie lubił. Inni natomiast kalkują, ale też nie zawsze są w stanie przewidzieć, Inna sprawa - rozmijanie się gustów. Dowiadujemy się, że manga głównych bohaterów przypadła do gustu innym mangakom (co ciekawe, są to autorzy znanych tytułów, jak "One Piece" czy "Naruto"), bo była "dojrzała", "inna", "oryginalna", natomiast sama redakcja oczekuje czegoś innego, ponieważ... Wydawnictwo to biznes, a biznes musi się opłacać. Tak wygląda dość brutalna prawda.

Co do samego wydania, to nie pamiętam już, jak to było w skanlacjach angielskich, które czytałam, ale w anime zrobiono taki zabieg, że dość znane nazwy, np. wydawnictw czy magazynów zmieniano na dość podobne, aby każdy mógł się domyśleć, o czym mowa, a jednocześnie żeby prawdopodobnie uniknąć jakichś spraw związanych z wykorzystaniem wizerunku. W tłumaczeniu Waneko nie ma jednak tego zabiegu, więc mamy nazwy prawdziwe, jak Shueisha czy "Weekly Shounen Jump". I w sumie mi się to podoba, ponieważ... Raczej przyjęło się, że to nic złego, by wykorzystywać prawdziwe nazwy - choć redaktorzy to fikcyjne postacie. 

O ile samo wydanie wygląda już lepiej, nie ma tylu rastrów ani szarości, które mnie irytowały i kojarzyły mi się ze skanami słabej jakości, ale wciąż zgrzyta mi tu "cha cha cha", które pojawia się (i będzie się pojawiać) o wiele częściej, ponieważ pan Hattori to postać, która dość często się śmieje i ten śmiech jest wtrącony na koniec zdania. Błagam was, Waneko, sprawdzajcie to lepiej, ponieważ niby to nie jest błąd, ale jednak naprawdę rzadko taki zapis jest stosowany. Mimo tego wiele pozostałych rzeczy jest tutaj na plus - m.in. slang młodzieżowy. Myślę, że będę dalej kupować tę mangę.

Wzgórze Apolla #6

Źródło: sklepwaneko.pl


Choć tutaj opisuję tom szósty, czyli bliżej niż dalej do końca (mamy dziewięć tomów + jeden bonusowy), to jednak myślę, że poświęcę też tutaj więcej miejsca na jej opisanie, ponieważ reakcja fandomu w przypadku tego tytułu to przykry przykład na to, że fandom potrafi się zachowywać często niezrozumiale, zwłaszcza w stosunku do wydawnictw. 

Akcja toczy się w latach 60, XX wieku. Kaoru Nishimi ze względu na pracę ojca przenosi się na prowincję do domu swojej ciotki. Tam ma uczęszczać do liceum. Okazuje się, że początkowo chłopak nie potrafi nawiązać kontaktu z rówieśnikami - chociażby przez to, że większość kolegów z klasy posługuje się gwarą, którą Kaoru nie do końca rozumie. Wkrótce jednak chłopak odnajduje drogę do porozumienia, a jest nią muzyka jazzowa. Zaprzyjaźnia się z Sentaro Kawabuchim oraz Ritsuko Mukae, z którymi z czasem zaczynają łączyć skomplikowane relacje. W międzyczasie Kaoru dowiaduje się wiele o swoim przyjacielu, zdąży się z nim poważnie pokłócić, a także doradzić w sprawie nieszczęśliwej miłości do dziewczyny, która jest zainteresowana starszym znajomym Sentaro.

Manga wydana przez JPF zawsze oznacza wysoką jakość. Od początku podoba mi się ładna, estetyczna kreska oraz stylizacja mowy bohaterów na gwarę śląską (tutaj pozdrawiam autorkę Lemurilli, która jest konsultantką przy tej gwarze). Dodatkowo ciekawą rzeczą przy tej mandze są bonusowe rozdziały pod koniec każdego tomiku - każdy z nich opowiada zupełnie inną, krótką historię, najczęściej połączoną z wątkami miłosnymi i fantastycznym - w tym tomie mamy opowieść o ożywionym manekinie.

Nie chcę jednak za dużo spoilerować, ponieważ myślę, że więcej opowiem o tej mandze przy recenzji całości, ale chciałabym się podzielić rzeczą, która mnie wyjątkowo smuci. Mianowicie z pewnego źródła wiem, że niestety, mimo szumnych zapowiedzi, mimo deklaracji chęci kupowania i pozytywnych komentarzy ("Wreszcie coś nowego"), manga ma niesamowicie niskie wyniki sprzedaży, co było m.in. powodem tego, że nie dostaniemy jej w Empikach - ja sama od początku kupuję ją tylko internetowo. Chciałoby się zadać pytanie, dlaczego?

Tytuł zaliczany jest do gatunku josei, czyli jest to manga przeznaczona dla dorosłych kobiet. Myślę, że głównie ze względu na poważniejszą tematykę, którą raczej nie zrozumieją młodsze dziewczyny. Jest to manga obyczajowa, lecz trzeba znać chociaż trochę rys historyczny - zwłaszcza przy opowieści Sentaro, który opowiada, dlaczego nie był akceptowany przez własną rodzinę z powodu tego, że jego biologiczny ojciec był Amerykaninem. W mandze nie ma powiedziane nic wprost, ale osoba. która nie orientuje się w historii Japonii z tamtego okresu (nie musi być ekspertem, ale po prostu trzeba kojarzyć pewne fakty) raczej nie pojmie całości wątku. Manga nie należy również do takich, gdzie dzieje się niesamowita akcja, są walki, przygody, itd. Nie. Jest to tytuł wybitnie obyczajowy, kojarzący mi się z niektórymi książkami dla młodzieży wydanymi chociażby w PRLu. Może i czasami tytuł jest przegadany, ale czy to źle? Czy to oznacza, że manga jest gorsza, bo trzeba dużo czytać? Może i komuś się ten tytuł wyda nudny, ale dziwi mnie postawa ludzi, którzy bardzo chcieli wydania josei w naszym kraju. Z jednej strony bardzo chcieli, bardzo narzekali, że tylko shouneny i seineny, ale jak wydano "coś innego", to okazało się to porażką wydawniczą. Mimo dobrego wydania, tłumaczenia i ogólnie dobrego tytułu (bo z całą pewnością nie jest on zły). Niskie wyniki sprzedaży są też przyczyną tego, że tomiki są dość rzadko wydawane (pierwszy tom był wydany prawie rok temu!) i nie są one priorytetowe, jeśli chodzi o plany JPFu. A także nie najlepiej wróży przyszłości - być może inne wydawnictwa niestety nie będą chciały zdecydować się na tytuł josei. A szkoda. Ja mimo wszystko mam zamiar skończyć tę serię, bo nie spodziewałam się, że tak mi się spodoba.

Do zobaczenia w kolejnym kąciku mangowym na początku września. :)
Share:
Lokalizacja: Zielona Góra, Polska

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz