czwartek, 18 czerwca 2015

Mad Max: Na drodze gniewu (2015)

O tym filmie nasłuchałam się wiele. Przyznać trzeba jedno - miał świetną akcję marketingową - bowiem zwiastun w ogóle nie sugeruje całości, tego, co może w nim być. Dopiero po tym, jak pierwsza fala widzów poszła do kina, film okrzyknięto feministycznym, co jednych zachwyciło, a inni poczuli się zgorszeni. Ja zaliczałam się do tych pierwszych, a mianowicie do tych, którzy byli tym bardziej zaintrygowani kontynuacją klasyka z lat 80. Gify i screeny z postaciami tym bardziej sprawiły, że zachciało mi się iść do kina. I co dostałam? Może nie film, który wbił mnie w fotel, ale z całą pewnością film rozrywkowy na bardzo wysokim poziomie. 
Źródło: filmweb.pl
Akcja filmu toczy się w postapokaliptycznym świecie, w którym nieliczni przetrwali wojnę nuklearną. Tytułowy Max Rockatansky był kiedyś policjantem, teraz jest samotnym wędrownikiem, który próbuje przetrwać. Pewnego dnia zostaje porwany przez bandę niejakiego Wiecznego Joe, który jest władcą Cytadeli, jednego z nielicznych osiedli ludzkości. Max staje się dawcą krwi dla tzw. półżywych, wojowników Joe. Przez przypadek zostaje również wciągnięty w wyprawę przeciwko Cesarzowej Furiosie, która to zbuntowała się i zabrała ze sobą harem Wiecznego Joe. Próbuje uciec, szukając lepszego miejsca. Max, chcąc nie chcąc, decyduje się na wspólną wędrówkę.

W filmie urzekło mnie wykreowane uniwersum. Być może dlatego, że nie mamy zbyt wiele o nim powiedziane, jedynie dostajemy strzępki informacji. Podoba mi się sugestia, że większość ludzi po wojnie nuklearnej dosłownie stała się szalona, w tym i główny bohater, którego prześladują demony przeszłości. Całkiem ciekawe jest również przedstawienie "techniczne" - wszystko w tym świecie opiera się na ropie i na pojazdach mechanicznych (samochody, motory), które wyglądają jak relikty przeszłości. Podoba mi się też to, że Cytadela dowodzona przez Wiecznego Joe jest niejako aluzją do systemów totalitarnych, w których to ludzie mają wyprane mózgi i naiwnie liczą na zbawienie. A tylko nieliczni dostrzegają zagrożenie.

I to jest właśnie główne przesłanie filmu, powiedziane przez jedną z bohaterek: "Nie jesteśmy przedmiotami". A tak właśnie Joe traktuje swoich podwładnych, a nawet kobiety, które nazywa żonami - one są jedynie narzędziami, mają mu rodzić dzieci i je wykarmić, cała reszta go nie obchodzi. Dlatego pięć żon Joe postanawia uciec wraz z Cesarzową Furiosą. O niej również niewiele wiadomo. Mówi sama o sobie, że szuka odkupienia. Buntuje się przeciwko temu światu, pragnie wolności. Widz współczuje jej, kiedy jej marzenia i plany kończą się fiaskiem. A przy tym jest postacią silną i świetnie wykreowaną.

Urzekła mnie również relacja Furiosy z Maxem. Nie ma bowiem tam żadnego wątku romantycznego. Są oni dla siebie równorzędnymi partnerami. Każdy z nich ma inne cele, lecz muszą współpracować, by je osiągnąć. Muszą nauczyć się zaufania do siebie, co jest trudne, acz w ostateczności wykonalne. Myślę, że dlatego też polubiłam głównego bohatera - choć oszczędny w słowach, dosłownie szalony, to jego czyny mówią same za siebie.

Myślę, że jednak to feministyczne przesłanie kryje się w przedstawieniu postaci kobiecych, postaci, które są różne, a mimo to potrafią ze sobą współpracować i chcą tego, w imię solidarności i w imię własnej wolności. Nawet żony Joe, choć pozornie są one laleczkami, które mają mu służyć za dekorację, są mądre i zaradne. Chcą przede wszystkim swojej wolności i dla niej zrobią wiele. Przyznaję, że dawno nie widziałam takiego filmu, który by to dobrze przedstawiał. Przede wszystkim urzekła mnie scena solidarności nie tylko tej kobiecej, ale też i tej międzypokoleniowej.

W kinie byłam na seansie 3D. Było trochę efektów, które nadawały się pod taki seans, ale jednak wciąż preferuję filmy 2D. Co nie zmienia faktu, że surowe, pustynne klimaty oraz muzyka bardzo mi przypadły do gustu. Film pod tym kątem stoi na bardzo wysokim poziomie, podobnie jak z efektami CGI, które wypadają bardzo dobrze.

Moim zdaniem Mad Max to przykład filmu rozrywkowego, który nie musi nudzić, nie musi mieć wymagającej fabuły, ale przy tym nie musi być płytki i mieć całą gamę ciekawych postaci oraz uniwersum do zaprezentowania. Być może jeden z lepszych filmów 2015 roku. Jeśli ktoś jeszcze nie widział, to koniecznie musi się wybrać do kina. A ode mnie ocena 9/10, czyli rewelacyjny (naprawdę z chęcią obejrzę jeszcze raz). 
Share:

poniedziałek, 15 czerwca 2015

E.L. James - Nowe oblicze Greya (2012)

UWAGA! Ta recenzja zawiera spoilery!

Nareszcie skończyłam książkę, która męczyła. Po prostu męczyła. Już nawet nie była na tyle kontrowersyjna, na tyle zła, żeby ją czytać z zapartym tchem, przy okazji śmiejąc się z tego, jak to coś jest kiepsko napisane. Była po prostu nudna, choć przy tej części zrozumiałam, co może się podobać fankom tej książki. Co nie znaczy, że ta rzecz, do której jeszcze wrócę, jest opisana w sposób dobry i wiarygodny. A wręcz przeciwnie. I nie oznacza to także, że autorka wystrzegała się błędów. Tych jest znowu cała masa. Niniejsza recenzja będzie również podsumowaniem całej trylogii.
Źródło: upolujebooka.pl

Trzecia część słynnego cyklu o związku Christiana Greya i Anastasii Steele rozpoczyna się opisem ich podróży poślubnej po Europie. Sielanka trwa w najlepsze, mimo wybuchów złości Christiana i kłótni o przysięgi małżeńskie (Ana powiedziała, że nie ślubowała mu posłuszeństwa). Okazuje się, że spokój młodego małżeństwa zakłóca kolejny raz osoba, która z jakiegoś powodu prześladuje Anę. Wkrótce okazuje się, że to jej były szef, który się na niej mści.

Muszę powiedzieć, że całość jest po prostu bardzo słaba. Z tym, że nawet nie jestem w stanie do końca określić, która z książek jest najsłabsza. Czy pierwsza, którą czyta się szybko, ale jest tak koszmarna stylistycznie, że nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać? Czy pozostałe dwie, które wieją nudą i od czasu do czasu dorzucają jakieś kontrowersyjne rzeczy, które powodowały u mnie wściekłość? Przy trzeciej części wiem jedno: zrozumiałam, o co chodzi fankom. Trzecia część ma bowiem przesłanie pt. "Każdy może się zmienić pod wpływem miłości, nawet najgorszy drań." Z tym, że... Takie rzeczy to chyba tylko w bajkach, niestety. Brak realizmu to chyba najgorszy z grzechów tej książki, czy nawet całej trylogii.

I nawet nie mówię o stereotypach w stylu "kobieta zawsze poleci na kasę", czy "kobieta będzie do końca życia z draniem, choćby nie wiem, co", ale o tym, że po pierwsze - dlaczego fankom książki Christian Grey nie kojarzy się z patologią ani z osobą toksyczną, która powinna siedzieć w więzieniu za przemoc psychiczną? Bo właśnie dlatego, że Christian jest obrzydliwie bogaty, a patologia kojarzy się z biedą. Do tego dochodzą smutne stereotypy i przekonania fanek, z którymi miałam okazję się spotkać - np. takie, że dziewczyny te nie wierzyły, że w książce jest scena gwałtu. Bo jest - w końcu każdy seks bez zgody drugiej osoby, czy czynności dokonywane wbrew jej woli są gwałtem. Widać przy tym, jak w naszym społeczeństwie panuje chore przekonanie, że gwałty się nie zdarzają w małżeństwie, a raczej się kojarzą ze zbirem w ciemnej uliczce, który atakuje. A co gorsza, bohaterka nic z tym nie robi. Niby Ana twierdzi, że nie leci na pieniądze, ale jednak przyczyną niemal wszystkich przykrych zajść są właśnie one, plus do tego chęć całkowitej kontroli Christiana nad tym całym życiem i otoczeniem.

I tu wyłażą kolejne problemy - lenistwo i słaby research. Lenistwo - bo łatwo jest opisać świat bogatych ludzi, którzy jeżdżą gdzie chcą, pracują właściwie po to, żeby nie siedzieć w domu po prostu, stać ich na wszystko, czego pragną. Takie rzeczy pisze się bardzo łatwo, gorzej, jakby się zastanowić, gdyby para musiała zaczynać wszystko od zera, wiązać koniec z końcem, itd. Poprzez słaby research mam na myśli głównie "brytyjskość" książki. Akcja toczy się w Stanach Zjednoczonych, a znowu - Grey lubi samochody popularne w Europie, jak Audi, czy Saab, ma także krytyczny stosunek do posiadania broni, co jest raczej dość niezwykłe w przypadku człowieka bogatego w USA.

Leży także przy tym psychologia postaci, której zwyczajnie nie ma. Christian Grey objawia się jako człowiek, który chce kontrolować wszystko - i w życiu zawodowym i w prywatnym. Przy tym... Często jest jednak tak, że wysoko postawieni kierownicy, dyrektorzy właśnie potrzebują odreagowania poprzez dość nietypowe rozrywki, a także czytałam o tym, że często bawią się w oni właśnie w BDSM, ale w roli uległego. Więc kiedy ten człowiek ma odpocząć? Ana natomiast przez cały cykl powieści nie zmienia się ani trochę. Ma 22 lata, w jej życiu w ciągu raptem kilku miesięcy zachodzi wiele zmian, a ona jakby niczego się nie uczy, jest wciąż naiwna, momentami aż zbyt łatwowierna i ostrożna. Nie rozumiem, co kierowało Greyem, że zakochał się w kimś takim. To właśnie jest typowy grzech fanfiction - tworzenie bohaterki pozornie przeciętnej, ale przy tym ubóstwianej z jakiegoś niewiadomego powodu przez mężczyznę jak ze snu. Najbardziej chyba dobiła mnie scena, w której poinformowała swojego męża o ciąży, a ten się wściekł (również niezrozumiałe, w końcu są małżeństwem, mają pieniądze, co stoi na przeszkodzie?), natomiast Ana zaczęła go... Przepraszać za to, że zaszła w ciążę. W pewnym momencie miałam nadzieję na jakąś poprawę, kiedy Anastasia stanowczo mówi o tym, co sądzi o reakcji męża, staje się twarda i obstawia na swoim. Ale to trwa tylko przez chwilę, niestety...

W książce jest wiele sytuacji, które kwalifikują się pod definicję toksycznego związku: chorobliwa zazdrość, obwinianie ofiary, nieufność, ciągła kontrola nad tym, co robi, gdzie wychodzi, z kim rozmawia. Nie wiem, jak nie uważam, żeby coś takiego było objawem romantyzmu i troski, a raczej sygnałem do zastanowienia się, czy warto z kimś takim być. Nie mówiąc o scenie gwałtu.

Całość nie prezentuje się również najlepiej także poprzez ckliwe zakończenie. Miała być pikantna opowieść o związku z elementami BDSM, zakończyło się to natomiast jak romans, aż chciało się dodać "i żyli długo i szczęśliwie, uprawiając ostry seks". Tak, Christian i Ana stają się małżeństwem, książka kończy się w momencie, kiedy spodziewają się drugiego dziecka. Tylko tyle i aż tyle. Nie rozumiem, co w tym przełomowego, a już na pewno nie pokazuje to dobrze BDSM.

Całą trylogię uważam za książki, które mogą być szkodliwe, a na pewno za takie, które nie są odpowiednie dla dziewczyn w wieku 15-16 lat. Kreują one bowiem zły obraz związku, romantyzując toksyczną relację i przedstawiając ją w dobrym świetle, na zasadzie "on na pewno się zmieni". Nie, nie zmieni się, wystarczy poczytać opowieści o ofiarach przemocy domowej. Takich Christianów Greyów mamy w naszym środowisku od groma, tylko oni są bohaterami gazet, a nie książek. I nie są po prostu bogaci. Książki pokazują kobiety jako istoty słabe, które powinny się podporządkować facetom, inaczej nie dadzą sobie rady w życiu. Poza tym przedstawiają BDSM w bardzo złym świetle i generalnie to, co jest pokazane w książce, nie jest BDSM, które ma zasady, że jest bezpieczne i dzieje się za zgodą obojga partnerów (takich zasad jest więcej, wystarczy pogrzebać, by się przekonać). Książki te mogą być szkodliwe, ale nie muszą - bo raczej sądzę, że sporo ludzi jest w stanie zdystansować się do tej (kiepskiej) fikcji.

Mimo to, druga i trzecia część są lepsze stylistycznie, acz wciąż przede wszystkim wieją nudą, poza tymi momentami pokazującymi to, jaki Christian potrafi być. Wtedy to naprawdę byłam zła. Nie polecam tych książek nikomu, raczej czytałam je po to, aby ludzi ostrzegać, a nie zachęcać. Nie dość, że promują szkodliwy obraz związku, to są zwyczajnie słabe i nudne. Dlatego zarówno całość, jak i trzecia część trylogii o Greyu otrzymuje ode mnie ocenę 3/10, czyli słaba. Podnoszę ocenę ze względu na poprawę języka. Ale tak to... Nie ruszać tego wcale. Ani to romantyczne, ani dobre, ani ciekawe. Po prostu powinno zaginąć w odmętach kiepskiej literatury, a nie zostać wypromowane.

PS. Wiem o tym, że pani James pisze książkę o tych samych wydarzeniach z perspektywy Greya. Nie wiem, czy zdecyduję się na przeczytanie, choć końcówka trzeciej części sprawia, że nie dziwi mnie taka zagrywka - ostatnim rozdziałem są bowiem opisane początkowe wydarzenia właśnie z perspektywy Greya. Wulgarny język narratora jednak mnie nie zachęca do czytania...
Share: