niedziela, 29 listopada 2015

Jessica Jones (2015)

Przyznaję, że z produkcjami od Marvela nie jestem na bieżąco ze wszystkim, to nie jest też tak, że zaraz pędzę do kina czy wrzucam każdego newsa na ten temat. Zresztą, newsy o tym serialu już przemykały mi od jakiegoś czasu, aż w końcu stwierdziłam, że jak wszyscy, to wszyscy - i również obejrzałam Jessicę Jones. Początkowo kierowała mną ciekawość, jak wypada tam David Tennant, jeden z moich ulubionych aktorów. ale z czasem doceniłam ten serial jako całość. Bo jest bardzo dobry, najogólniej mówiąc.
Źródło: filmweb.pl
Tytułowa Jessica Jones to była superbohaterka, która cierpi na zespół stresu pourazowego. Aby poukładać sobie życie na nowo, zakłada agencję detektywistyczną. Jessica jest dość zgorzkniałą osobą, której właściwie moce superbohaterki pomagają wykonywać dość nudne w jej mniemaniu zadania, jak śledzenie niewiernych małżonków. Wszystko się zmienia, gdy dostaje zlecenie od zaniepokojonych rodziców studentki o imieniu Hope. Wtedy to okazuje się, że do życia Jessici wraca mężczyzna, od którego próbowała się uwolnić - niejaki Killgrave.

Serial był dość ciekawie zrealizowany - premiera całego sezonu nastąpiła bowiem jednego dnia, czyli 20 listopada. Ja skończyłam zaś całość dopiero dzisiaj, bo lubię sobie jednak dawkować zdrowo seriale. Premiera nastąpiła na platformie Netflix i w związku z tym pojawiły się spekulacje, że wkrótce będzie ona dostępna także i w Polsce - był bowiem dostępny polski lektor lub napisy. Miły ukłon także w stronę polskich fanów. Dlaczego serial był dostępny właśnie na tej platformie, a nie w telewizji? Myślę, że ku temu było kilka powodów, ale o tym później.

W serialu przede wszystkim urzekły mnie kreacje postaci, zwłaszcza Jessici oraz Killgrave'a. Oczywiście reszta postaci jest również ważna, można o nich powiedzieć sporo ciekawych rzeczy, ale jednak to na nich właściwie skupia się cała historia i akcja.

Jessica to klasyczna antybohaterka. Nie ma w sobie nic z dawnej superbohaterki (nie licząc oczywiście nadludzkiej siły). Niekoniecznie pomaga wszystkim, ma problemy z alkoholem oraz sama z sobą. Jest osobą zgorzkniałą i unikającą ludzi, zwłaszcza związków z mężczyznami. Wszystko to jednak idzie zrozumieć, kiedy coraz lepiej poznajemy przeszłość Jessici i fakt, że została wykorzystana przez Killgrave'a, by ten mógł osiągnąć jakieś swoje cele. Zdaje się, że jedyną osobą, którą darzy szczerym uczuciem, jest Trish, jej siostra. Trish ma również spore problemy ze sobą, z przeszłością (ciągle nie potrafi się uwolnić od toksycznej matki, która chciała z niej zrobić koniecznie gwiazdę). Podobnie jest też z Lukiem, z którym Jessica nawiązuje romans - nie wie jednak, że była superbohaterka skrywa przed nim pewien sekret dotyczący jego żony.

Wiele tych problemów właśnie wynika z tego, że Killgrave namieszał w życiu nie tylko Jessici, ale wielu innych osób. Trzeba przyznać, że David Tennant stworzył fenomalną postać czarnego charakteru, w którym najbardziej przerażające jest to, że jest on... Bardzo realny. Niestety, mam wrażenie, że wielu ludzi w swoim życiu napotkało takiego Killgrave'a, osobę toksyczną, zdolnego manipulatora, a do tego gwałciciela z obsesją. I myślę, że to przeraża najbardziej. Jasne, że zdolności do manipulacji są spowodowane nadnaturalnymi mocami, sam Killgrave ma też dość traumatyczną przeszłość, ale nic go nie usprawiedliwia w jego działaniach i w jego "odwracaniu kota ogonem", zwłaszcza, gdy próbuje siebie kreować na ofiarę. Jednoczesne brawa dla Tennanta za mistrzowską grę aktorską (gdzie Doktor, a gdzie Killgrave), ale jednocześnie raczej piszczeć na widok takiej postaci nie będę. I o to chyba chodziło.

"Jessica Jones" to produkcja zdecydowanie przeznaczona dla starszego widza. Mimo że Marvel jest częścią Disneya, to jednak słusznie nie zdecydował się na to, by serial leciał w telewizji. Jest on dość mroczny, ma mocne, dojrzałe wątki, nie wspominając o tym, że bohaterka raczej nie jest wzorem do naśladowania dla dzieci (pije na umór), w dodatku w serialu mamy trochę mocnych scenek seksu (choć też bez przegięcia), jednak najbardziej w serialu podobało mi się to, że nazywa rzeczy po imieniu. Jessica mówi wprost o tym, że została zgwałcona, jednak jest na tyle silna, że potrafi sobie radzić z tym faktem na tyle, że mówi o tym głośno i chce uchronić jednocześnie ludzi przed tym samym. Nie ukrywam, jest to dość dojrzały wątek i raczej głównie z tego tytułu serial nie powinien być przeznaczony dla dzieci.

Właściwie gdyby nie wątek mocy nadprzyrodzonych, to można byłoby uznać "Jessicę Jones" za dobry thriller. Tak jest też ten serial zrealizowany, za wiele efektów specjalnych tutaj nie ujrzymy, co jednak nie jest żadną wadą. Podobnie urzekła mnie muzyka, odpowiednio wprowadzająca w klimat serialu.

"Jessica Jones" to serial Marvela, który dotyka dość trudnych spraw, ale przy tym pokazuje, że zarzut o tym, że produkcje o superbohaterach są "dla dzieci", są naiwne i głupiutkie, jest bezpodstawny. Także seriale o superbohaterach mogą mówić o rzeczach trudnych i rzeczach ważnych. Kreować realne postacie, którym człowiek albo kibicuje, albo wręcz nienawidzi. I bardzo to cenię. Serial jako całość ogląda się świetnie i śmiało go polecam. Moja ocena: 8/10, czyli bardzo dobry
Share:

sobota, 14 listopada 2015

Czy warto kupić czytnik? Oraz Liebster Blog Award po raz drugi

Ten wpis będzie dość nietypowy, bo podwójny. To po pierwsze. A po drugie - jest to wpis, do którego chciałam się już zabrać jakiś czas temu, ale chciałam go okrasić jakimiś dobrymi zdjęciami, ale "a to czasu nie mam, a to już późno, to zdjęcia nie wyjdą, a to mi się nie chce". Aż w końcu udało mi się zmotywować.

Zanim przejdę do właściwej treści, od razu przeproszę autorkę bloga Marszowickie Pola (którego dodałam niedawno do polecanych, warto zerknąć), że jej nominacja jest w podwójnym wpisie, ale Liebster Blog Award już raz dostałam, a po drugie, nie mam za bardzo kogo nominować, więc ten wpis byłby bardzo krótki. Za to pod koniec polecę jeszcze innego bloga. 

Zacznę od tego, że o czytniku e-booków, czyli elektronicznych książek, myślałam już w tamtym roku. Długo się zastanawiałam, czy jest to opłacalny zakup, czy to nie będzie kolejna rzecz, którą odstawię, którą się znudzę, dlatego najpierw zbierałam opinie, trochę również poczytałam na Internecie. W moim przypadku przeważyło głównie to, że mam nieodpartą pokusę kupienia nowej książki, gdy tylko jestem na mieście i wchodzę do jakiegoś sklepu lub księgarni. Niestety, okazało się, że nie mam za bardzo gdzie trzymać nowych książek, więc bywa już tak, że leżą one w dość nietypowych miejscach, a w nowe regały czy w meblościankę nie bardzo mi się opłaca inwestować. Stwierdziłam więc, że dość i po zebraniu odpowiedniej kwoty w styczniu tego roku stałam się posiadaczką czytnika Kindle od Amazon

Dlaczego ten, a nie inny? Przeważyły dobre opinie i chyba przede wszystkim cena. Od razu jednak zaznaczam, że tego czytnika nie dostaniemy w Polsce. W sensie, można napotkać na jakieś egzemplarze w sklepach RTV/AGD, jednakże kryje się pewien haczyk. Po prostu Amazon nie ma w Polsce jakiegoś oficjalnego dystrybutora czytników, tak więc jeśli coś się zepsuje, to gwarancja nie obowiązuje i nie ma pewności, czy taki sprzedawca odeśle czytnik tam, gdzie należy.

Kindle ma ciekawe ekrany blokowania. To tylko jeden z nich. Wszystkie zdjęcia mojego autorstwa.
Jaki czytnik najlepiej wybrać? Na to pytanie nie odpowiem, mogę jedynie opowiedzieć o doświadczeniach z Kindle. Jeśli ktoś nie wie, na jaki czytnik się zdecydować lub nie wie, jak zamówić Kindle, to gorąco polecam stronę Świat Czytników - tam jest powiedziane o czytnikach wszystko od a do z, można sobie porównać różne czytniki, by potem ostatecznie wybrać. 

A tu zbliżenie na tekst książki (w tym wypadku "Fangirl", niedawno recenzowana na blogu).
Jak wspomniałam, w styczniu stałam się posiadaczką Kindle. I szczerze? Czytnik ma więcej zalet, niż wad, a przynajmniej moim zdaniem zalety niwelują wady. A jest ich naprawdę bardzo dużo. Może jednak zacznę od głównego powodu, dla którego kupiłam czytnik, czyli rozmiary. Kindle ma 7-calowy ekran, ale jest on niewiele mniejszy od przeciętnej książki. Czytnik jest idealny do torebki, plecaka, na podróż. Zawsze bowiem miałam problem, że nawet jak chciałam zabrać książki na podróż, to zajmowały one trochę miejsca, a w przypadku samolotu w grę wchodziła jeszcze waga. Na szczęście Kindle można spokojnie zabrać nawet do bagażu podręcznego w samolocie, wystarczy przy starcie jedynie wyłączyć ekran, a potem wyłączyć wifi. I można się cieszyć czytaniem książki. Dodatkowo Kindle waży niecałe 200 gram i jest cieniutki. 

A tu już Kindle w okładce, ale kupionej na allegro. I przy okazji, jakby ktoś pytał o paznokcie, to tak, są moje. Są robione przez BeBeauty Salon Kosmetyczny :) - choć już mam odrosty, niestety.
Sporo miejsca na książki. Kindle oferuje w czytniku, który akurat ja posiadam, czyli w wersji podstawowej, aż 4GB miejsca. Wydaje się to dość mało w czasach, kiedy na smartfonach mamy większe karty pamięci, ale należy pamiętać o tym, że książki na kindle to przede wszystkim format .mobi, który charakteryzuje się tym, że pliki tego formatu mają niewielkie rozmiary, w przeciwieństwie do takiego .pdf (to jest jeden z powodów, dla którego odradzam trzymanie książek na Kindle w pdfie, a kolejny z nich to taki, że często formatowanie się rozwala. Na szczęście jest fajny program, który konwertuje pdf na mobi). Dlatego na Kindle jest tak, że można trzymać nawet tysiące książek. I wiecie co? Żadnej z nich nie wywaliłam, nawet po przeczytaniu. Tak samo mitem jest to, że nagle papierowe książki zaczyna się wyrzucać. Otóż nie, ale zdecydowanie ograniczyłam ich kupowanie. A to też z innej przyczyny. 

Czytnik przyszedł w takim eleganckim pudełku.

Ceny książek.  Ceny książek na czytniki są zdecydowanie niższe od książek w księgarni. A do tego mamy na nie masę promocji. Mnóstwo ofert możemy znaleźć na chociażby portalu Lubimy Czytać. Nie mówiąc o tym, że wiele książek dostępnych jest za darmo, i nie mam tu na myśli tylko nielegalnych wersji w pdfie, ale też np. serwis Wolne Lektury, który oferuje książki będące dobrem publicznym. Wystarczy umieć szukać.

Oszczędność. Tu już mam na myśli nie tylko oszczędność na cenach książek, ale także inne aspekty. Kindle w przeciwieństwie do smartfona czy tableta nie ma podświetlenia, wykorzystuje światło zbliżone do naturalnego. Oznacza to tyle, że po ciemku bez lampki sobie wiele nie poczytamy. Oszczędzamy więc energię elektryczną. Czytnik nie wymaga również częstego ładowania - ja osobiście ładuję go raz na jakieś 3-4 tygodnie. Nawet przy częstym korzystaniu nie rozładuje się tak szybko, jak smartfon. Poza tym w obsłudze jest prosty, intuicyjny, a dodatkowo zawiera opcje, których nie ma w papierowej książce - jak np. powiększenie czcionki czy zmiana kroju czcionki, jeśli dana nam się nie podoba.

Ale oczywiście Kindle ma też wady, lecz jak wspomniałam na początku - nie przewyższają one zalet. Przede wszystkim zasadniczą wadą jest cena. Niestety, w Polsce mały tablet, wielkości Kindle, to właśnie wydatek około 150 zł (te z najniższej półki oczywiście), podczas gdy cena czytnika to około 600 zł. Ja osobiście zapłaciłam łącznie nieco mniej niż 150 dolarów - do ceny podstawowej dochodzi jeszcze cło i cena za przesyłkę. To nie jest wydatek, na który można sobie pozwolić ot tak, nawet zarabiając własne pieniądze. Choć potem autentycznie oszczędzamy na książkach (z papierowych nie rezygnuję, nie pogniewam się, gdy ktoś mi da papierową, ale jednak jeśli widzę niższą cenę e-booka, to nie waham się, co kupić). Być może ceny się trochę zmienią, jeśli Amazon zdecyduje się wprowadzić Kindle oficjalnie na rynek polski. 

Inną wadą jest to, co mamy przy każdym sprzęcie elektronicznym - możliwość uszkodzenia. Mam tu na myśli zwykłe uszkodzenie mechaniczne, ale także te wynikające nie z naszej winy, np. niedziałająca bateria. Wtedy droga naprawy jest dość trudna, ponieważ Kindle trzeba z powrotem odsyłać do USA. Mam nadzieję, że nie będę musiała tego robić. Choć np. nawet z wyjęciem baterii byłby kłopot. 

Myślę, że każdy sobie przemyśli to, czy warto kupić czytnik. Wiem, że na pewno zagorzałych zwolenników papieru nie przekonam do tego, ale jeśli ktoś się waha, to moim zdaniem odpowiedź jest prosta: zdecydowanie warto. Warto przede wszystkim, jeśli komuś zależy na oszczędzaniu na książkach (a lubi czytać) lub często podróżuje.


Po raz drugi!

1. Na 5 minut przed rozpoczęciem czegoś, co sobie planowałaś/łeś od dawna dostajesz wiadomość od kogoś kogo w sumie lubisz z prośbą o zrobienie czegoś ASAP. Jak zareagujesz?

Zależy, co to za rzecz, jak szybko ją zrobię, oraz co jest moim priorytetem. Jeśli wiem, że nie zdążę lub ta moja rzecz, którą planowałam, jest dla mnie ważniejsza, to muszę niestety odmówić. Ale tak to myślę, że bym się zgodziła.

2. Dalekie wycieczki wolisz planować w pojedynkę, aby być niezależnym, czy grupowo?

Ostatnio tak planowałam wyjazd do Grecji, że praktycznie wszystko załatwiałam sama, nawet wycieczki fakultatywne szukałam tak, aby wychodziło taniej. Jednakże zwiedzanie miasta na własną rękę miało również swoje uroki, choć szkoda, że nie miałam wcześniej mapy. Ale i tak myślę, że z chęcią jeszcze jedną taką wycieczkę bym sobie zaplanowała. Lubię też jeździć po Polsce i spotykać się z internetowymi znajomymi, którzy zawsze mnie gdzieś oprowadzą. 

3. Do jakiej książki/filmu/etc. chciałabyś/chciałbyś wejść i stać się jedną z postaci towarzyszących głównemu bohaterowi?

Czasami się zastanawiam, jaką byłabym towarzyszką dla Doktora, mimo, że nie mam jakichś super umiejętności. Ale jednak serial pokazywał nie raz, że nawet zwykli ludzie potrafią być niezwykli. 

4. Pracując nad czymś wolisz skończyć to na czas ewentualnie kosztem perfekcji, czy perfekcyjnie i niech terminy pójdą robić to na zielonym?

W pracy niestety gonią mnie terminy i nie zawsze mam do końca satysfakcję z tego, co robię, ale tak to wolę robić rzeczy w swoim tempie, a być z nich zadowolona. 

5. Twój ulubiony sposób podróżowania to?

Chyba jednak wygrywa pociąg. Tani, można przy okazji wiele zobaczyć, wiele się nauczyć (różne moje perypetie z PKP to wręcz materiał na jakieś opowiadanie). Samolot też mi się podobał, ale jednak... Nudy są w nim niemiłosierne. 

6. Kolor, na który nigdy w życiu z własnej i nieprzymuszonej woli nie pomalowałabyś/pomalowałbyś ścian.

Odcienie niebieskiego. I to nie dlatego, że go nie lubię, a dlatego, że mój pokój ma niekorzystne oświetlenie. A niebieski sprawiłby tylko, że pokój byłby ciemniejszy i przygnębiający. 

7. Morze, góry czy gdzieś pomiędzy?

Why not both? Właśnie dlatego podobało mi się na Kos - z jednej strony morze, a z drugiej góry. Zastanawiam się, czy znowu nie jechać do Grecji, acz niekoniecznie na tę samą wyspę. 

8. Bez jakiego urządzenia elektrycznego/elektronicznego byłoby ci się najtrudniej obejść w życiu?

Chyba jednak to będzie komputer. Smartfon ma wiele zalet, ale jednak nie zastąpi mi komputera. Wciąż wygodniej mi jest pisać na tradycyjnej klawiaturze, a nie na tej ekranowej. 

9. Mając do wyboru odbyć siedmiodniową podróż w czasie wybrałabyś/wybrałbyś skok w przeszłość czy w przyszłość?

To zależy, czy miałabym możliwość zmiany. Jeśli mogłabym coś zmienić, to w przeszłość, a jeśli nie - to w przyszłość, na zasadzie "pozwiedzam sobie i zobaczę, co mnie czeka". 

10. „Star Wars” czy „Star Trek”? :)

Wiem, wiem, że Star Trek to jakby geneza wielu fandomowych rzeczy, ale sentyment każe mi zostać przy Gwiezdnych Wojnach.

11. Jakiego wykonawcę/piosenkę poleciłabyś/poleciłbyś komuś, kto powinien siąść na zadku i pisać? 

Albo Rammstein (cała dyskografia jest dziwnym trafem dobra do takich twórczych rzeczy jak dla mnie, pomogła mi w trakcie sesji) albo dla inspiracji... film "Interstella 5555", który został stworzony do płyty Daft Punk "Discovery" (i szczerze polecam).

No i to by było na tyle. Pozostaje mi jeszcze jedna reklama, a mianowicie polecam nowy blog, czyli Mangowy Kącik Verien - jest to nowy blog, na razie widnieje na nim tylko post powitalny, ale mam nadzieję, że autorka się rozkręci i zgodnie z zapowiedzią wkrótce pojawiają się na nim recenzje mang i anime. Jeśli ktoś szuka czegoś tylko o mangach i anime (lub przede wszystkim o nich), to myślę, że dobrze trafi. Dlatego wspieram nową autorkę :)
Share: